JanKa. Wydawnictwo i...
WYDAWNICTWO REDAKTORNIA PORADNIA DTP SPRZEDAŻ KONTAKT
 
 
 
KSIĄŻKI
AUTORZY
WYWIADY
RECENZJE
GALERIA
LINKI
RECENZJEWYWIADYFRAGMENTZAMÓW

Wojciech Szlęzak

CIEŃ JABŁONI


Dotykać rzeczywistości
rozmawia Janina Koźbiel

JK: Ma Pan może ukochanego wujka, dziadka lub sąsiada, który stał się prototypem Adamczyka?
WS: Nie było jednej prototypowej osoby, główny bohater powieści Grzegorz Adamczyk to fikcja, zbudowana z elementów kilkunastu realnych postaci. Chciałem opowiedzieć po prostu o człowieku, który zastanawia się nad swoim życiem, pragnie je jakoś uchwycić, zrozumieć, szuka przyczyn tego, co wydaje mu się zagadkowe, co mu się nie w pełni udało. To ważna kwestia podejmowana przez psychologów i filozofów, ich rozważania były inspiracją, bo tak naprawdę za każdą historią opowiedzianą przez Adamczyka stoi jakiś problem, znamienny dla ludzkiej egzystencji, albo pewna prawda o naturze człowieka, którą głosili humaniści na przestrzeni wieków. Każda jego opowieść to prozatorska próba zilustrowania myśli, które kiedyś się do mnie przykleiły, dotknęły mnie albo po prostu uznałem je za ciekawe lub ważne. Niektóre z nich to moje własne refleksje, inne znów stanowią dorobek takich gałęzi wiedzy, jak choćby psychoanaliza. Moim zadaniem, jako pisarza, było ubrać je w fakty i zdarzenia. Musiały się one pojawić, aby opowiedziany pojedynczy los nie zawisł w powietrzu, tylko był osadzony w realiach. Dotykanie rzeczywistości jest czymś bardzo trudnym, ale niezbędnym, najważniejszym w prozie. Bez tego proza nie istnieje.
Niezbędnym w pewnym typie prozy, który chce Pan uprawiać. Patronuje jej Myśliwski ze swoim "Widnokręgiem", "Ostatnim rozdaniem" czy "Traktatem"?
To prawda. Myśliwski jest jednym z moich mistrzów. Podziwiam go właśnie za to, że przez opis banalnej często rzeczywistości potrafi dotknąć prawd absolutnych, esencjonalnych, odnieść się do tego, co najważniejsze w życiu każdego człowieka. Nawet jeśli jest tak, że współczesny zagoniony człowiek wagi tych spraw w swoim życiu na pewnym etapie nie jest świadom.
Tak chyba jest z głównym opowiadaczem w Pana książce... On na początku nie bardzo wie, po co opowiada, choć słuchający traktuje go jak mentora?
Możliwe, że nie wie, a może mu się tylko wydaje, że wie. Ale szuka do tego pretekstu. Tym pretekstem jest chłopak, który chce go słuchać. W dodatku z jakąś nadzieją.
W "Traktacie" Myśliwskiego słuchacz nie jest określony, u Pana to jest realny człowiek, z własnymi problemami. Polemizuje Pan z mistrzem?
Dla mnie ważna jest relacja z drugim człowiekiem. To przez tę relację człowiek się rodzi, tworzy. Jeśli tej relacji nie umie w swoim życiu docenić, nie pielęgnuje, nie osiąga niczego, jego życie jest puste, niespełnione. A wpisując w swoją powieść taki a nie inny typ narracji, wpisuję ślad swojej fascynacji moim mistrzem i badam, jakie mogą być tego skutki. Może nawet w swojej arogancji chciałem postawić się w jakiejś relacji do Myśliwskiego. Nawet jeśli miałaby to być relacja mistrz - uczeń, bo taka wytworzyła się między bohaterami mojej powieści.
Ci dwaj mężczyźni w powieści są swoimi odbiciami? Tak Pan to zamierzył?
To dwa różne temperamenty, różne wrażliwości. Zależało mi na tym, aby pokazywać problemy przez dwie różne narracje, całkowicie odmienne. Adamczyk żył w pędzie, niespokojnie, fascynował go ruch, zdarzyło mu się wiele dziwnych rzeczy, narrator główny słyszy głosy natury, obserwuje kolory nieba, liści na drzewach, smakuje barwę słów, jest o wiele bardziej skłonny do refleksji. To nie tylko sprawa doświadczenia, to inne osobowości i temperamety - coś, co od samego człowieka najmniej jest zależne.
Adamczyk jest typem działającym, młodzieniec - kontemplującym, by nie powiedzieć poetą? A Pan sam woli działać czy świat obserwować?
I jedno, i drugie ma swoje zalety. Staram się też robić i jedno, i drugie; włóczyć się z plecakiem po Polsce i po Europie, przyglądać się światu, a potem rzucam się w wir działania, jakiegoś zmagania z przeszkodami. Najważniejsza jest zmienność, ważny jest sam ruch, samo zmaganie się z materią, drugorzędną sprawą, co konkretnie się robi. Trzeba przecież żyć, żeby móc pisać.
A drugiego człowieka można poznać, prześwietlić, zrozumieć?
Tylko na tyle, na ile odsłania się w komunikacji z innymi. Nie można dosięgnąć warstwy emocjonalnej, esencji. Zawsze pozostaje jakiś skrawek niepoznawalnego, tajemnicy. Ale właśnie dlatego dla mnie kontakt z każdym człowiekiem jest ciekawy, każdy człowiek mnie interesuje. Jakież podniety dla gry wyobraźni daje na przykład trzech dziadków siedzących w milczeniu na ławce w parku. Można snuć przypuszczenia, co mają w głowach, jak toczyło się ich życie, co w nim było heroicznego, a co prześlepili. Albo inna scena: słoneczny dzień, do biblioteki wchodzi mężczyzna w średnim wieku i nagle wpada w niepohamowaną złość, awanturuje się. Łatwo przyczepić mu etykietkę, zdeprecjonować, ale znacznie ciekawiej przyczynę zachowania sobie wyobrazić, zapytać się siebie samego, czemu on to robi, wejrzeć przy okazji w siebie, podialogować z własną pamięcią. To też jest powód do gry wyobraźni. Wszystkim nam się przecież wydaje, że siebie znamy, a to nieprawda, wiemy znacznie mniej, niż sądzimy, że wiemy.
Pański sposób myślenia o człowieku jest nietypowy. Dziś nam się każe rozpoznawać rzeczywistość przez różne typy formatów, człowieka też postrzegać jako sformatowanego. Pana to nie przekonuje?
Nie. Ale też nie chciałbym narzekać na nasze czasy. To zawsze wprawdzie było obecne, bo najłatwiejsze, ale mnie nie przekonuje. Nie zauważyła Pani, że każdy z nas uwielbia oskarżać za swoje niepowodzenia czynniki zewnętrzne, pech, splot niekorzystnych okolicznośći, innych ludzi, często bliskich, a swoje motywacje na ogół racjonalizujemy?
Pan nie narzeka?
Staram się, owszem, zawsze dostrzegać zagrożenia, ale i szanse. To drugie wydaje mi się o wiele ciekawsze, a i dla czytelnika pożyteczniejsze. Prawdą jest, że podstawowe kłopoty współczesnego człowieka wynikają w zasadzie z nadmiaru szans, które świat mu oferuje, ale to człowiek sam musi wybrać, co chce w życiu robić, kim się stawać. Musi być bardzo elastyczny. Nie sądzę, aby tak było w przeszłości. A dotyka to najbardziej ludzi mojego pokolenia, dla którego wiele rzeczy traktowanych niegdyś jako pewniki, straciło charakter układu odniesienia. Nie wiadomo, co jest dobre właściwie. Tyle że rozrywki są dużo łatwiej dostępne, więc i łatwiej zwodzić samego siebie, uciekać i przed sobą, i przed niektórymi trudnymi pytaniami. One jednak kiedyś wrócą, na przykład w sytuacji granicznej takiej jak śmierć kogoś bliskiego; i w takiej sytuacji znalazł się bohater mojej książki. W końcu musi się z nimi skonfrontować.
Samo miejsce, które Pan opisuje w "Cieniu jabłoni", jest chyba jednym z takich miejsc zagrożonych? Z mojej konfrontacji opisów z mapą wynika jednak, że nie jest to żadna miejscowość konkretna.
Opisuję różne miejscowości w Małopolsce i na jej pograniczu z Zagłębiem, z nazw tamtejszych korzystam, ale trochę przy nich pomajstrowałem. Górna zwykle odnosi się do części miejscowości, i jako część nazwy pojawia się w różnych rejonach Polski. Wydała mi się przez to najlepsza na określenie takiego miejsca, które ma w sobie pewne cechy uniwersalne. Staje się symboliczna. Ma cechy wszystkich współczesnych miejsc - ciągle się zmienia, a przez to nie wpływa na ludzi stabilizująco, nie okazuje się azylem ani dla Adamczyka, ani dla narratora, który przyjechał do rodzinnej miejscowości. To trochę taka metafora naszych czasów. Rzeczywistość staje się coraz bardziej płynna, coraz mniej jednoznaczna, a my mamy coraz większe problemy, by znaleźć dla siebie miejsce. A właśnie na prowincji najlepiej widać zmiany, jakie zachodzą w świecie i jak sobie ludzie z nimi radzą lub nie. Niczego nie da się ukryć.
Ale przed czym narrator uciekał, wracając w rodzinne strony, jednak Pan nie napisał? Luka w biografii bohatera ma uruchomić wyobraźnię czytelnika? Nie chce Pan być jednoznaczny?
Myślę, że na podstawie książki da się wysnuć pewne przypuszczenia. Nie tylko z przeciwnościami losu się zmagamy, często również z samymi sobą. A pretekst się zawsze znajdzie. Nawet najbanalniejszy.
Bardzo mnie zainteresowało przejęcie, z jakim ten młody człowiek zajmuje się pszczołami. Czego człowiek może się nauczyć od tych owadów?
Zapewne najłatwiej byłoby odpowiedzieć: pracowitości oraz poświęcenia dla innych. Chyba żadne inne zwierzęta nie dbają tak bardzo o swoją rodzinę i nie są w stanie do tego stopnia się poświęcać. Dla mnie jednak co innego jest ważniejsze. Pszczole przypadła bardzo osobliwa rola w świecie natury. Zapylanie podtrzymuje proces rozwoju przyrody. Mimo że ten drobny owad wydaje się, na pierwszy rzut oka, tak kruchym, nic nieznaczącym stworzeniem, naprawdę tak wiele od niego zależy. To dobrze ilustruje, jak złożona jest rzeczywistość, że wszystkie jej elementy są doskonale skomponowane, a my jesteśmy w stanie tak niewiele z niej zrozumieć. Poruszamy się zaledwie po powierzchni, próbując jedynie spekulować, co kryje się w głębinach. Co więcej, pszczoły wydają się nie uwzględniać pojęcia indywidualności. Wszystko, co robią, robią wyłącznie dla przetrwania roju. Bronią go, poświęcając życie, bo przecież użądlenie znaczy dla nich śmierć. Czy więc nie jest tak, że nasze ludzkie, a może należałoby powiedzieć - współczesne, postrzeganie rzeczywistości przez pryzmat kategorii indywidualności jest zaledwie jedną z opcji?
Tytuł "Cień jabłoni" ma odsyłać do Księgi Rodzaju czy być hołdem złożonym Rodzicom, którym Pan też dedykuje swoją powieść?
Przede wszystkim ma naprowadzać czytelnika na jeden z tropów, podpowiadać, jak można odczytywać tę książkę. Co przez nią chciałem powiedzieć. Co dla mnie, jako autora, jest w niej najważniejsze. Oczywiście nie zepsuję teraz zabawy i niczego nie zdradzę. Zresztą to, co dla mnie jest w niej najważniejsze, wcale nie musi być takie dla czytelnika.
Czekamy zatem na pierwsze reakcje. Dziękuję.

CIEŃ JABŁONI | wywiady | JanKa

PRZYŚLIJ TEKST
NOWOŚCI