JanKa. Wydawnictwo i...
WYDAWNICTWO REDAKTORNIA PORADNIA DTP SPRZEDAŻ KONTAKT
 
 
 
KSIĄŻKI
AUTORZY
WYWIADY
RECENZJE
GALERIA
LINKI
- zobacz -
RECENZJEWYWIADYFRAGMENTZAMÓW

Magdalena Mosiężna

ROZSTANIA MARYLI


ISBN 978-83-62247-92-9 / 94-3

Cena 49.00 / 24.00

Stron 432

Format 145x205 / epub, mobi, pdf

Oprawa miękka ze skrzydełkami

Premiera 28 września 2023


Trzecia część warszawskiej sagi Magdaleny Mosiężnej to kontynuacja „Maryli i Debory” oraz „Cienia Debory”. Opowiada o losach Wetlińskich, Gregorowiczów, Wilczków i Adamczaków od śmierci Stalina do zdarzeń zapowiadających exodus Żydów w '68 roku. Historia pozornie wycofuje się na drugi plan, ale kąsa bohaterów z ukrycia, zaburzając nawet ich życie intymne. Dorastają dzieci, stając się wymagającymi partnerami dorosłych, a na sprawy zawodowe nadal kładzie się cieniem przeszłość, pochodzenie, uprzedzenia i nałogi. Znów trzeba wybierać między pragnieniami, rezygnować z ambicji, zmagać się z poczuciem niespełnienia, z pytaniami o losy i oczekiwania najbliższych.
Powieść o dojrzewaniu do prawdy o sobie, o wyzwalaniu się z politycznych przymusów, o akceptacji trudów szarego życia i godzeniu się z nieuniknionym. O mieście i ludziach, o pulsującym napięciu między nimi.
Od autorki:
Niezależnie od mojej sympatii do bohaterów nie ułatwiam im życia, konstruuję ich losy tak, że przeżywają to, co muszą przeżyć, narażam ich na różne cierpienia i trudności. Marylę z trzeciego tomu nawet lubię, czuję, że dogadałybyśmy się, gdybyśmy się spotkały, w wielu momentach jej współczułam i przeżywałam je razem z nią. Wprowadzam ją w te perypetie, bo chcę sprawdzić, jak się zachowa, czy rozwinie się, czy nie. To za każdym razem swego rodzaju próba charakteru, próba człowieczeństwa.

Patroni medialni:


Fragment
W wakacje pięćdziesiątego pierwszego Maryla przez chwilę miała pokój wyłącznie dla siebie. Jej chłopcy i matka byli na wsi. Mogła więc czytać do późna, nie wysłuchując uwag Alicji o zagrażającej ślepocie czy narzekań Karola, że przeszkadza mu światło. Którejś nocy zasnęła po dwunastej, gdy nagle hałas wyrwał ją ze snu. Coś - a raczej ktoś - zwalił się na jej łóżko, aż podskoczyła. Nim zdążyła zaświecić światło, zapach alkoholu pomógł jej rozeznać sytuację. Był dziesiąty sierpnia i Adamczak dostał wypłatę, którą uczcił jak zwykle. A nawet chyba mocniej niż zwykle.
- Franka! - krzyknęła, wpadając do pokoju Adamczaków. - Zabieraj swego chłopa z mojego łóżka!
Zaspana Adamczakowa przez chwilę nie mogła złapać kontaktu z rzeczywistością.
- Mój chłop? - wymamrotała. - A co on robi w twoim łóżku?
- Leży, pijany jak bela! No już, bierz go sobie!
Ostatecznie obie musiały się nieźle natrudzić, by zaprowadzić Adamczaka na jego właściwe miejsce. Potem rozbudzona Maryla poszła do kuchni napić się wody. Sąsiadka uspokoiła dzieci i dołączyła do niej.
- Przepraszam za tego łachudrę, Marylo. Już ja mu jutro pokażę! Ale nie myśl, że on chciał coś ci zrobić. Za pijany był. I ty jesteś dla niego za chuda, on woli takie bardziej przy kości - oznajmiła, wypinając dumnie bujne piersi.
Maryla z wrażenia zakrztusiła się wodą. Adamczakowa zaraz skoczyła do niej i zaczęła klepać po plecach. Nie dostrzegła, że sąsiadka bardziej niż z kaszlem walczy z atakiem śmiechu.
- Żeby mi to było ostatni raz - oświadczyła Maryla, gdy już zdołała jako tako się opanować.
- Pewnie, że tak. Przecież nie dam mu się po cudzych łóżkach wycierać!
Przypieczętowały umowę, wypijając po kieliszku dla uspokojenia nerwów, choć w gruncie rzeczy nie były zdenerwowane. Raczej uczciły nowy etap znajomości - tej nocy zaczęły mówić sobie po imieniu. I tak już zostało.
Adamczak odebrał od małżonki zasłużoną reprymendę, a reszty dokonał wstyd, który odczuwał. Przez kilka tygodni schodził Maryli z drogi i co ważniejsze, ograniczył chlanie. Adamczakowa twierdziła, że przez całe życie nie miał tak długiego okresu trzeźwości, jak po wylądowaniu w łóżku sąsiadki.

(...)
Szła z opuszczoną głową, właściwie nie zwracając uwagi na otoczenie, gdy nagle zrównał się z nią jakiś mężczyzna. Nie minął jej jednak, tylko wędrował u jej boku. Przyszło jej do głowy, że on również wraca z wywiadówki. Wysoki, dobrze zbudowany brunet z lekko posiwiałymi włosami, w brązowym płaszczu - chyba nawet mijała się z nim na szkolnych korytarzach.
- Czy ma pan do mnie jakąś sprawę? - zatrzymała się, zirytowana dziwnym zachowaniem.
- Chcę porozmawiać - oświadczył spokojnie.
- Jest pan pewnie ojcem jakiegoś dziecka, któremu mój syn wyrządził psotę? Mogę obiecać, że Karolowi nie ujdzie to na sucho.
- Nie, nie. Chodzi mi o panią - zaśmiał się mężczyzna, odsłaniając równe, białe zęby. Ten uśmiech zdenerwował ją jeszcze bardziej. Zacisnęła rękę na parasolu, który nosiła, by odganiać nim namolnych pijaków. Bo tych nigdy nie brakowało na ulicach.
- Niech pan sobie daruje?
- Nic z tych rzeczy. Mam na myśli głównie sprawy zawodowe.
- W takim razie zapraszam do pracy - odparła.
- To ja zapraszam do urzędu - oznajmił pryncypialnie, spoglądając na nią z góry. Już zamierzała mu odpyskować, gdy nagle olśniło ją, z kim rozmawia. Jej ręka mimowolnie zaczęła szukać oparcia. W końcu chwyciła się latarni, przy której stali.
- Rozumiem, że muszę się stawić w Urzędzie Bezpieczeństwa. - Słowa z trudem przeszły jej przez gardło.
- Nie ma takiej potrzeby. Możemy się spotkać choćby w Ministerstwie Handlu Zagranicznego. To odpowiednie miejsce dla tłumaczki, czyż nie? Wtorek, godzina piętnasta, pokój 107.
Odchodząc, uśmiechnął się nonszalancko, jakby umówili się na kawę. Nie mogła uwierzyć, że chwilę temu martwiła się figlami Karola. Tymczasem los wyrządził jej znacznie większą psotę.
Wchodząc w oznaczonej porze do gmachu Ministerstwa Handlu Zagranicznego, próbowała bagatelizować sytuację. Nie wezwali jej przecież oficjalnie na przesłuchanie ani nie zgarnęli do więzienia, jak kilka lat wcześniej. Oczywiście, kontakt z UB zawsze czymś takim groził, ale może w tym przypadku nie będzie to wielkie niebezpieczeństwo. Przynajmniej nie aż tak wielkie.
Pokój, do którego trafiła, był zwykłym biurem, jednym z wielu w Departamencie Eksportu; na co dzień rezydował w nim zwykły urzędnik. Teraz za biurkiem siedział ten sam mężczyzna, który ją tu ściągnął. A on z pewnością urzędnikiem nie był.
- Więc słucham, obywatelko.
Podniosła na niego zdziwiony wzrok; bezpieczniak przerzucał akta i nawet na nią nie spojrzał.
- O czym mam niby mówić?
- No jak to, nie wiecie? Taka światła kobieta, pracująca w wydawnictwie, na pewno ma coś ciekawego do powiedzenia.
- Mogę opowiedzieć o swoich zawodowych obowiązkach, jeśli tego sobie życzycie - zauważyła z przekąsem. - Teraz tłumaczę?
- O przekładach możemy sobie pogadać w kawiarni. Mówcie lepiej o ludziach, z którymi pracujecie.
- Od kogo mam zacząć? Od portiera, któremu oddaje klucze, czy od woźnego? - dociekała z powagą.
- Powinniście zacząć od góry. - Łypnął na nią groźnie, odrywając się od dokumentów. Zwróciła uwagę na szczególny kolor jego oczów - ciemnoniebieski, wręcz granatowy.
- Dyrektor? - wychrypiała. - Co ja mogę o nim powiedzieć? Przecież to wasz człowiek, należy do partii.
- I o to się właśnie rozchodzi. Dbamy o naszych ludzi, żeby nie pobłądzili. Z góry zapobiegamy rażącym błędom.
- Słusznie - przytaknęła gorliwie. - Ale dyrektor Gregorowicz? To człowiek zasłużony dla kultury, nie mówiąc już o jego działaniach na rzecz likwidacji analfabetyzmu. A komunistą był jeszcze przed wojną. Nie wszyscy mogą to o sobie powiedzieć.
Mężczyzna pominął milczeniem jej uwagę.
- Jak dobrze się znacie? - zapytał wprost.
Maryla oblała się potem. Wiedzieli, na pewno o nich wiedzieli! A może tylko się domyślają i chcą, by sama się przyznała? Nie podda się, dopóki jej tego nie udowodnią.
- Poznaliśmy się jeszcze przed wojną, ale wtedy była to luźna znajomość, kilka spotkań w szerszym towarzyskim kręgu. Teraz podlegam mu służbowo.
- Spójrzcie na to zdjęcie. - Podsunął jej fotografię.
Odruchowo zamknęła oczy. Była pewna, że za chwilę ujrzy siebie i Aleksandra w sytuacji, której nie da się wytłumaczyć stosunkiem służbowym. Otworzyła powieki, ale wciąż miała przed oczami białe plamy. A gdy one ustąpiły, odczuła chwilową ulgę, która jednak zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
- Dlaczego robicie zdjęcia mojemu synowi? Dlaczego w ogóle się nim interesujecie? Przecież on nie jest jeszcze dorosły!
- Ja tu widzę kawalera! Spójrzcie, nawet spaceruje z panienką! Znacie tę panienkę, prawda?
- Irena Gregorowicz - przyznała, trzęsąc się z oburzenia. - Przyjaźnią się z Konradem od dziecka.
- Milutko. Mamusia musi być dumna, że syn jest w tak dobrej komitywie z córką dyrektora. Ciekawe, co porabiają te nasze robaczki? Czy Konrad odwiedza Irenkę w domu, czy tylko tak sobie spacerują?
- Nie wiem, co robią, Konrad nie zwierza mi się z takich rzeczy. Gdy był młodszy, odwiedzał Irenkę w domu, teraz spotykają się po szkole.
- Ale chyba rozmawiają w czasie tych spacerów? Irenka coś mu opowiada? Na przykład, co dzieje się z jej mamą?
- Nie mam pojęcia, o czym rozmawiają teraz nastolatkowie, ale bardzo wątpię, by chciało im się gadać o rodzicach. Na pewno mają ciekawsze tematy.
Bezpieczniak zgodził się z nią, młodzi ludzie zwykle interesują się tylko sobą. Ale Konrad jest mądrym chłopcem i na pewno wie, jak rozmawiać z dziewczyną. O, niech mamusia nie będzie taka skromna, chłopak dobrze się uczy. Jest w siódmej klasie, dokładnie w siódmej c. Tylko szkoda, że się nie angażuje, że nie wstąpił do ZMP. A przecież planuje iść na studia? Nazwisko ma trefne, to prawda, ale władza ludowa potrafi wiele wybaczyć, zwłaszcza młodym, zdolnym ludziom. Wybaczyłaby i Konradowi, gdyby wykazał się odpowiednią postawą. Z czystej troski powinien zapytać Irenę o sytuację w jej domu. Może dziewczyna chce się wygadać, a nie ma komu? Jej matka nie pokazuje się publicznie - co się z nią dzieje?
- W wydawnictwie mówią, że pani Gregorowiczowa jeździ do sanatorium - odpowiedziała drżącym głosem.
- A jeździ, jeździ. Ostatnio była w Busku Zdroju, lecz opuściła je w mało eleganckich, by nie powiedzieć podejrzanych, okolicznościach. Czyżby polski klimat tak bardzo jej szkodził? Nie każdy cudzoziemiec potrafi się tu odnaleźć.
- Przecież ona jest Polką - zaprotestowała gwałtownie, przerażona wzmianką o ostatnim wyskoku Leny. Zbyt dużo wiedzieli.
- Co to za Polka, która urodziła się w Szwajcarii? - zadrwił ubek. - Równie dobrze, może być zagraniczną agentką.
- Pani Lena to tylko słaba, chorowita kobieta. Już przed wojną była wątłego zdrowia.
- Chory człowiek powinien się leczyć, leżeć w szpitalu. Żona Gregorowicza mogłaby nawet dostać miejsce w lecznicy rządowej. Dlaczego on nigdy się o to nie starał?
Uznała, że nie musi odpowiadać na tak postawione pytanie.
- Jak dobrze znacie tę Lenę? - zapytał wprost.
- Słabo, po wojnie widziałam ją kilka razy.
- I nie wydaje się wam to dziwne? Wasze rodziny są ze sobą blisko, a nic o niej nie wiecie.
- Nie przesadzałabym z tym bliskim związkiem naszych rodzin. Co ja mogę wiedzieć o swoim pracodawcy?
- Pracodawcy? - zdziwił się uprzejmie. - Gregorowicz nie był waszym pracodawcą, gdy wzięliście do siebie jego żydowską kochankę. W czasie wojny, mimo grożącej wam kary śmierci. I zrobiliście to z dobrego serca?
Zacisnęła dłonie pod stołem.
- Zrobiłam to dla pieniędzy - wyjaśniła szybko. - Byliśmy biedni jak myszy kościelne, a Gregorowicz płacił nam za kryjówkę.
- Tak czy siak, musiał mieć do was zaufanie.
- Miał, bo kupował je za pieniądze.
Bezpieczniak spojrzał na nią uważnie, jakby oceniał, czy była do tego zdolna. Przybrała najbardziej zuchwałą minę, na jaką mogła się zdobyć. Lepiej, żeby uważał ją za sprzedajną, niż doszukiwał się innych motywów.
- Więc był to korzystny układ dla obu stron - skomentował w końcu. - Bardzo dobrze. Takie układy są najlepsze, najtrwalsze. I taki układ moglibyśmy z wami zawrzeć.
- Ja, z władzą ludową? - zdumiała się. - Przecież jestem żoną wroga systemu, którego przetrzymujecie od pięciu lat. Bez wyroku, bez sądu.
Mężczyzna szybko rzucił okiem na dokumenty, a potem przeniósł wzrok na Marylę.
- Wasz mąż nie ma tu nic do rzeczy. To jest szansa dla was, by się od niego odciąć, zacząć od nowa, z czystą kartą. Pomyślcie o waszej przyszłości, Wetlińska. Czy nie chcielibyście, żeby Konrad po maturze mógł pójść na studia? Albo pozbyć się hołoty z mieszkania? Nie mówiąc już o waszej karierze. Przecież to szkoda, że jest tak mało przekładów z waszym nazwiskiem.
Zaczęła nerwowo mrugać. Czuła, że mięśnie jej prawego policzka drgają, miała tylko nadzieję, że tego nie widać.
- A co niby powinnam zrobić, by to wszystko uzyskać?
- Przysłużyć się władzy ludowej - padła enigmatyczna odpowiedź.
- Zamieniam się w słuch - zauważyła ironicznie, by zamaskować rosnące przerażanie. (...)
Siedziała na ławce w parku, zimnym i opustoszałym. Patrzyła na własne buty i nadal walczyła z nudnościami. Siedzący obok mężczyzna w brązowym płaszczu lustrował wzrokiem kartkę, którą przed chwilą mu podsunęła.
- Tylko tyle?
Maryla zacisnęła ręce na krawędzi ławki.
- Piszę o tym, co widzę i słyszę - odparła cierpko. - W ciągu ostatnich dwóch tygodni rzadko widywałam dyrektora. Przedwczoraj tłumaczyłam dla niego listy od francuskich ludzi pióra.
- I co w nich było? - zainteresował się mężczyzna. - Może jakaś wzmianka o Czesławie Miłoszu? O tym, co ostatnio wydał we Francji?
- Skąd! Dyrektor koresponduje wyłącznie z intelektualistami, którzy nam sprzyjają.
- Ale piszecie tu, że nie wyraził odpowiedniego żalu po śmierci Stalina. Nie wygłosił mowy do pracowników.
Zaczęła żałować, że o tym wspomniała. Czy „Tygodnik Powszechny” nie został zamknięty z powodu zbyt skromnego manifestowania żałoby?
- Mógł być za bardzo wzruszony, by przemawiać. Za to w kolejnych dniach zorganizował stosowne obchody.
- Piszecie, że przyjął w domu księdza. Skąd o tym wiecie?
Maryla przymknęła oczy, by przywołać napisane ręką Aleksandra zdania, które przeczytała na wsuniętej do słownika kartce. Nie miały nic wspólnego z ich relacją, zawodową ani prywatną. Dlaczego on przyznał się do wizyty księdza? Może chciał czymś ich zająć i ukryć ważniejsze problemy. Ale jeśli w ten sposób sobie zaszkodzi?
- Sam o tym mówił, szczerze ubolewając - westchnęła, bo przedłużająca się cisza byłaby zbyt podejrzana. - Jego ciotka zachorowała na zapalenie płuc i zażyczyła sobie księdza, a dyrektor nie potrafił jej odmówić. Wkrótce antybiotyki postawiły ją na nogi, ale o tym, że to one pomogły, trudno przekonać starszą panią.
- A co ze zdrowiem jego żony?
- Z tego co zrozumiałam, wcześniej wywiózł ją z Warszawy, bojąc się, że choroba ciotki może być zaraźliwa. Nie wymienił konkretnego miejsca.
- Za dwa tygodnie czekam na informacje, gdzie znajduje się Lena Gregorowicz i co się z nią dzieje - wycedził, wstając z ławki. Nasłuchiwała odgłosu jego oddalających się kroków. Dopiero gdy ucichły, ostrożnie podniosła głowę. Mężczyzny w brązowym płaszczu już nie było.

ROZSTANIA MARYLI | JanKa

PRZYŚLIJ TEKST
NOWOŚCI