Pokochać swój los
Kurczy się drastycznie publiczna przestrzeń pogłębionej refleksji o losie człowieka. Racjonalizm i scjentyzm już samo słowo „los” spychają do sfery zabobonu - jako kategorię metafizyczną, przynależąca do fantazji, nie wiedzy. Pewne, nastrojone intelektualnie, dziewczę nasze półki z literaturą piękną obrzuciło niedawno pogardliwym spojrzeniem i - również gratis - dorzuciło frazę o „stracie czasu na czytanie czegoś, co nie rozwija”. A nam się zdaje przeciwnie. Że rozwija. Dlatego uparcie, od 15 lat, wydajemy książki, które mają taką refleksję podsycać. I przez nią budować w odbiorcach skłonność do namysłu, prowokować do rozumowania, a nie tylko opisywać człowieka i świat niczym AI, która rachuje, sumuje, bilansuje. Ale nie stymuluje czucia i nie wyjaśnia; nie interpretuje.
Dlaczego w takim razie pojawiła się w naszej ofercie książka Joanny Maurer, która będąc etnolożką, zajmuje się naukowo tą dziedziną wiedzy (zrobiła nawet doktorat)? Otóż, z jakiegoś powodu pani doktor poczuła jednak potrzebę fikcji i stworzyła fabularną opowieść, odrobinę surrealistyczną nawiasem mówiąc, w której widać owo etnologiczne spojrzenie w przedstawianiu splątanych losów grupy bohaterów. Nie przypadkiem zainteresowała ją grupa, a nie tylko pojedyncze życie; to pozwoliło jej na egzystencjalny i literacki - zaaranżowany z fantazją - eksperyment, który się śledzi z zapartym tchem, rozplątując zależności między postaciami, co generuje ważne i niepokojące emocje i pytania.
Żywa cisza nie jest wcale, trącącym dydaktyzmem, studium schyłku i umierania, choć centralne epizody rozgrywają się w Domu Spokojnej Starości, gdzieś w czeskiej Republice. Tam spotyka się niespodziewanie trójka głównych bohaterów - Hanka, Honza i Gustav, których losy już kiedyś się przecięły. Nie jest tak, jak zdarza się najczęściej w tekstach publicystycznych lub publiopodobnych, które pokazują starość jako okres w kategoriach socjologicznych, politycznych i zdrowotnych, wpisując go w strategię zmniejszania obszarów tabu, związanego z wykluczeniem. Takie czytanie Żywej ciszy byłoby zubożeniem, myślenia Joanny Maurer nie wyczerpuje taka intencja. „Nie wiem, od kiedy miałaby się zaczynać starość - wyznaje w rozmowie. - Dla mnie życie to continuum”.
W życiu pojmowanym nie jako wycinek i rola społeczna, ale jako całość, ludzka sprawczość i determinizm ścierają się w każdej sekundzie, walczą o przewagi przy każdym wyborze, każdej decyzji. A potem, w miarę upływu dni, miesięcy i lat, wszystko to trwa dzięki pamięci, współkształtując myślenie o tym, kim się czujemy, kim jesteśmy, kim stajemy się przez kontakty z pojedynczymi ludźmi i ulegając aurze środowisk. Przez ożywianie tego, co na pozór martwe, zaskorupiałe. I rodzi się pytanie, czy bylibyśmy kimś innym, gdyby zetknięcia między ludźmi ułożyły się inaczej. Gdyby było w nich więcej szaleństwa, ryzyka, humoru.
Takie myślenie o tożsamości musi pociągać za sobą specyficzny - i trochę niedzisiejszy - stosunek do fabuły, która w literaturze ambitniejszej jest wyraźnie lekceważona. Joanna Maurer czyni z niej główny środek wyrazu, a posługuje się nim w sposób wysmakowany, nieoczywisty i niebanalny, z fantazją. To, że losów Gustava, Hanki i Honzy (a także Lidmili i Marceli) nie opowiada po kolei, uatrakcyjnia lekturę, ale też wpisuje się w jej koncepcję tożsamości, która w finale jasno wybrzmiewa jako dynamiczna, stająca się w każdej chwili i nigdy w pełni niegotowa. Dająca się jednak uchwycić ex post, choć niekoniecznie ocenić w kategoriach dobra i zła.
Można oczywiście dzieje każdego z bohaterów szczegółowo odtworzyć. I zadumać się na ich węzłowymi zdarzeniami. Na przykład nad konsekwencjami i przyczynami podwójnego ślubu, nad strategią małżeństwa z rozsądku, nad seksem, który skończył się ciążą i porzuceniem dziecka, nad ważkością / nieważkością arystokratycznego dziedzictwa rodziny, nad źródłami kompleksów wobec Zachodu, nad przyczynami ucieczki w alkoholizm, nad powinnościami dzieci wobec starych rodziców, nad dynamiką współczucia i surowości u pracowników służby zdrowia, nad odpowiedzialnością dyrektorki, która znika na kilka tygodni, nad znaczeniem wyborów pojedynczego człowieka, który może mieć pragnienie chwilowego nieistnienia w przypisanej czy nawet wybranej niegdyś świadomie roli. Wreszcie nad ambiwalencją milczenia i wypowiadanych słów, bo i taką ścieżkę wybiera sobie jeden z bohaterów.
Zamienne, że obszary jasne i ciemne w każdej z przedstawionych biografii zachodzą na siebie i trudno je jednoznacznie oceniać. Czyny nie mają tu ostrych kwalifikacji etycznych, ale ich skutki odciskają się w splątanych życiach wszystkich, skłaniają do myślenia w kategoriach odpowiedzialności za los drugiego, nawet jeśli wiedza o tych skutkach nie jest mu dostępna. W powieści Maurer potwierdza się znana maksyma, że nikt nie jest samotną wyspą, jeśli nawet żył takim - nasilającym się w naszych czasach - złudzeniem.
Wartością Żywej ciszy jest klimat całej opowieści - ton serio, krotochwilna wesołość i filozoficzna ironia splatają się tu w proporcjach charakterystycznych raczej dla czeskiej niż polskiej kultury, a nad wieloma scenami unosi się słodko-gorzki duch znany z filmów Menzla czy prozy Hrabala. Bohaterowie nie mają w sobie nic z herosów, ich potyczki z codziennością i cieniami przeszłości są skrojone na miarę przeciętnego człowieka. A mimo to potrzeba sprawczości żyje w nich do końca, do końca sobie przyznają prawo do puenty swojego losu. I jak się im to udaje? To pytanie zagadka lektury.
Błyski zrozumienia, rodzące się we wzajemnych kontaktach, niektórym z nich pozwalają jednak ten los prawie pokochać. Taki, jaki jest, mimo że obszary niepoznanego i przecierpianego też pozostają w bohaterach do końca. I to ta trudna akceptacja ma szanse zarazić czytelnika.
Janina Koźbiel
|