JanKa. Wydawnictwo i...
WYDAWNICTWO REDAKTORNIA PORADNIA DTP SPRZEDAŻ KONTAKT
 
 
 
KSIĄŻKI
AUTORZY
WYWIADY
RECENZJE
GALERIA
LINKI
- zobacz -
RECENZJEWYWIADYFRAGMENTZAMÓW

Piotr Ibrahim Kalwas

DOM


W poszukiwaniu domu
rozmawia Janina Koźbiel

JK: Czy w opisie człowieka ważne jest dla Pana pojęcie tożsamości? Jeśli tak, co ono oznacza?
PIK: To zależy, czy mówimy o tożsamości jako wizji samego siebie, czy jako roli społecznej. Pewne jest, że ja mam obie tożsamości zachwiane, niejednoznacze i to mnie bardzo cieszy, bo pozwala mi swobodniej poruszać się w świecie. Na moją tożsamość osobistą składa się m. in. pochodzenie rodziny mojego ojca, która przywędrowała do Polski z Hiszpanii po rekonkwiście, a potem weszła w związki z kilkoma jeszcze nacjami europejskimi. Ale przede wszystkim ja żyję ciągle dzieciństwem, przeszłością, to jest mój Eden, nie mogę, nie umiem i nie chcę się od tego odciąć i zapomnieć. Nawet jako młody chłopak wspominałem, chociaż podobno życie przeszłością to oznaka starości. To wieczne patrzenie za siebie mocno utrwaliło we mnie moje własne życie. To jest jak nieustannie puszczany stary film. To powoduje, że piszę.
Tożsamość zatem budowana jest przez całe życie? I nie jest czymś stałym, lecz czymś zmiennym?
Byt określa tożsamość, że sparafrazuję klasyka. Tożsamość może, ale nie musi być stała, bo byt się zmienia, nieraz bardzo gwałtownie i radykalnie. Czasami trzeba po prostu uciekać, żeby przeżyć i trzeba stać się nagle kimś zupełnie innym, a potem jeszcze innym i jeszcze. Pamięta Pani film „Zelig” z Woody Allenem? To jeden z najlepszych obrazów o ludzkiej tożsamości. Ja dziewięć lat temu przyjąłem islam i to diametralnie zmieniło moją tożsamość.
A nie zamknęło Pana w jednym kręgu?
Przeciwnie. Wyruszyłem w świat - duchowo i fizycznie. Poznałem ludzi, kultury, zwyczaje, o których przedtem miałem bardzo mgliste, często fałszywe, pojęcie. Przez islam stałem się obywatelem świata.
To nowe doświadczenie wypowiada Pan w nowej książce w języku polskim, jak miałam okazję się przekonać.
Bo to ważny element mojej zmiennej tożsamości i pozostanie nim na całe życie. Nawet jeśli będę kiedyś płynnie mówił po arabsku czy w jakimkolwiek innym języku, to i tak język polski będzie moją ojczyzną. O języku jako ojczyźnie pięknie mówił Stanisław Lem. To święta prawda.
Rozumiem, że wybór Aleksandrii jako miejsca zamieszkania jest deklaracją kosmopolityzmu. Mam nadzieję, że gotów jest Pan przeciwstawić się negatywnej aurze tego słowa?
Tak. Bo nie ma nic gorszego niż ksenofobia i nacjonalizm. Prorocy i głosiciele religii nie nawoływali do patriotyzmu tylko do kosmopolityzmu, jakkolwiek dziwacznie by to zabrzmiało. Zresztą dla mnie narody i państwa to trochę ułuda. Proszę popatrzeć na historię świata: przeminęły setki, tysiące narodów i państw. Wiele z nich głosiło buńczucznie swoją „tysiącletnią rzeszę”, a dzisiaj są tylko notką w encyklopedii i skorupą w muzeum. Tożsamość to duchowość, szeroko rozumiana. Coś, co opiera się na nieprzemijalnych, uniwersalnych, prastarych wartościach.
Aleksandria, gdzie Pan mieszka, to konkret: kamienie, domy, ahły, nieruchoma mewa na plaży Silsila. Opisuje Pan to wszystko z pietyzmem, czułością. Nie jak materialista jednak, lecz jak kabalista albo plotynista. Co Pan sądzi o zakorzenieniu kultury w religii?
To bardzo trudne pytanie, bo najpierw musielibyśmy znowu zdefiniować pojęcie, a to zajęłoby nam strasznie dużo miejsca. To, moim zdaniem, jeden z kardynalnych błędów Zachodu w jego odwiecznych relacjach z kulturami Afryki i Azji, a islamu w szczególności. Kiedy muzułmanin mówi czy myśli Din, to nie jest to samo, kiedy Europejczyk mówi i myśli „religia”.
Pan żyje w obu tych światach, więc tym bardziej ważna jest Pańska opinia na ten temat.
Nie chcę absolutnie przypisywać islamowi jakiejś wyjątkowości czy ekskluzywizmu, chodzi mi tylko o podkreślenie inności, odrębności i odmienności w przeżywaniu świata. Najkrócej rzecz ujmując: religia według człowieka Zachodu to jeden z wielu aspektów jego życia, a Din w odczuwaniu muzułmanina to tego życia istota. Myślę, że podobnie odpowie Pani Hindus. A to razem prawie dwa i pół miliarda ludzi, którzy w swoim pojmowaniu rzeczywistości kierują się przede wszystkim tym, co duchowe.
Zachód musiałby wyzbyć się swego przywiązania do racjonalizmu, aby to pojąć?
To kolejny problem: pojęcie racjonalizmu i irracjonalizmu - rozdzielenie typowo zachodnie. W kulturze islamu jest ono nieporównywalnie mniej widoczne. Tutaj prawie wszystko jest racjonalne. Tak, nie irracjonalne - jak to zarzuca islamowi i innym kulturom afroazjatyckim Zachód - tylko właśnie racjonalne. Bo w Egipcie, gdzie mieszkam, rozmowa o Raju, Bogu, aniołach ma taki sam wymiar normalności i zwykłości, jak rozmowa o zakupach w supermarkecie. Jest czymś absolutnie codziennym i racjonalnym. Co więcej, to właśnie ateizm budzi tutaj szczere zdumienie i jest pojmowany jako coś zupełnie irracjonalnego.
Różnica mogłaby być inspirująca, ale wydaje się, że raczej uniemożliwia dialog. Sądząc na podstawie Pana książki, to raczej wina Zachodu?
Nie o to chodzi, żeby Zachód się „nawrócił”, ale żeby wreszcie, po tylu wiekach poczucia wyższości nad nie-Zachodem, zrozumiał jego inność, zrozumiał niesamowitą (dla Zachodu tylko), wszechogarniającą sakralizację życia muzułmanów, Hindusów czy afrykańskich animistów, która tutaj, w Afryce czy w Indiach jest traktowana jako coś zupełnie normalnego, codziennego. Tym bardziej, że świat coraz bardziej się „dewesternizuje”, coraz bardziej jego środek ciężkości przesuwa się w kierunku wschodnim i taka wiedza może się kiedyś bardzo przydać.
A może trzeba uznać za naturalny opór Zachodu przeciwko „dewesternizacji'? Jako rodzaj samoobrony.
Tak, jak najbardziej, nie ma w tym nic dziwnego. Jak ktoś dominuje nad światem przez co najmniej pięć wieków, to nie tak łatwo przychodzi mu przyjąć do wiadomości swój schyłek. Często walczy o przetrwanie wszystkimi dostępnymi siłami i metodami.
Ale to złożony, wielki problem o wielowątkowych, skomplikowanych kontekstach historycznych, społecznych i politycznych. Trzeba podchodzić do niego z ostrożnością, a przede wszystkim z wielką wiedzą. „Upadek Zachodu”, to stosunkowo „modny” temat, a ja czuję, że za mało o tym wiem. Jestem pisarzem, nie historykiem czy politologiem. Wiele rzeczy traktuję instynktownie. Kultury powstają, rządzą, popadają w dekadencję albo wywołują wojny i upadają. I zawsze się przenikają. Nie ma kultur stuprocentowo czystych. Wszystko się zawsze mieszało. Kultura arabsko-muzułmańska wiele przejęła chociażby z filozofii greckiej. Kilkaset lat temu była to jedna z najwspanialszych cywilizacji na naszej planecie. Zachód niezmiernie dużo z niej wchłonął i zastąpił ją na pewnym etapie. Teraz punkt ciężkości wyraźnie przesuwa się na Wschód. Powoli, ale systematycznie. Nie bez znaczenia jest tutaj, jak myślę, po prostu biologiczne wymieranie europejskich nacji. Tu się po prostu nie rodzi dzieci, to też jeden z głównych powodów „kurczenia się” Zachodu i jego kultury. Na miejsce tych nienarodzonych Europejczyków przychodzą ludzie innych ras - Afrykanie i Azjaci, których przybywa w zawrotnym tempie. Powolne starzenie się społeczeństw zachodnich to samounicestwienie. Tego chyba nigdy nie było w historii ludzkości. Może za pięćset lat już mało kto będzie odwoływał się do kanonów i wartości Zachodu, może światem rządzić będą Chińczycy, Hindusi albo ponownie Arabowie. Albo wszyscy razem, tworząc jakąś zupełnie nową cywilizację. Ale co to jest pięćset lat? Staram się jak najczęściej patrzeć na byt sub specie aeternitatis - z punktu widzenia wieczności, jak tego nauczał Spinoza. Z tego punktu widzenia niezmienny jest tylko Duch, jakkolwiek by go pojmować.
Na ile dla tożsamości człowieka ważna jest jego płeć?
To - obok ekstremizmu religijnego - jeden z najbardziej kontrowersyjnych tematów w dialogu Zachód - islam. Napisano tomy o upokorzeniu i poniżeniu kobiety w islamie, a także w innych kulturach religijnych Afryki i Azji. W księgarniach zawsze jest spory wybór wszelkiej maści pamiętników kobiet Zachodu, które nieopatrznie wyszły za mąż za muzułmanów, w wyniku czego ich życie zamieniło się w piekło. Jeśli to nie oczywiste bzdury, to historie, które nie stanowią o stosunku islamu do kobiet, są tylko mikro-wycinkiem zła, które ma miejsce w każdej kulturze. Nie ulega wątpliwości, że podział ról mężczyzny i kobiety w życiu jest inny w islamie niż w Europie. Inny, powtarzam - ani gorszy, ani lepszy. O tożsamość muzułmanki trzeba zapytać ją samą.
Nie przypadkiem pytam Pana, człowieka, który żyje nie gdzie indziej, tylko w Aleksandrii, a na życie patrzy głębiej niż ideologizujący czy politykujący publicyści.
Ale mogę wypowiedzieć się na ten temat tylko jako mężczyzna. Z tego, co widzę dookoła mnie w Aleksandrii, czy z tego, co znam z moich wypraw do muzułmańskich krajów, u muzułmanki, tak jak i u muzułmanina, tożsamość religijna i rodzinna jest niesamowicie mocna. To zresztą dosyć częsty przedmiot kpin ze strony ludzi Zachodu. Oprócz obskurantyzmu religijnego Zachód zarzuca społeczeństwom muzułmańskim coś, co nazywa „klanowością” albo „plemiennością”, co samo w sobie ma wydźwięk pejoratywny. Czuć w tym echa orientalizmu i kolonializmu. Kiedyś nieodżałowany, wielki Ryszard Kapuściński zastanawiał się na przykład, dlaczego o czterdziestomilionowej wspólnocie Joruba z Nigerii mówi się na Zachodzie „plemię”, a o czteromilionowej Norwegów mówi się nie inaczej jak „naród”? To niezwykle interesujące spostrzeżenie, nieprawdaż?
Przyznaje się Pan do fascynacji Gombrowiczem, choć - jak Pan napisał - jest on „cały z Zachodu”. Można zapytać, jak Pan to godzi?
Najbardziej mnie inspiruje jego fascynacja samym sobą. Tak, jego niewiarygodny wręcz egotyzm i egocentryzm, z którego stworzył sztukę, wręcz kult. Ja - mimo iż nie dorastam Gombrowiczowi do pięt - też jestem zafascynowany samym sobą i proszę dobrze mnie zrozumieć, to nie pycha i zarozumialstwo, tylko nieodgadniona, przyprawiająca o dreszcz tajemnica własnego „ja”. Przecież nie ma Niczego beze mnie, prawda? Wszystko to ja. Świat beze mnie ? Przecież to nonsens. To tak niewyobrażalne jak nieskończoność Wszechświata i niewyobrażalność początku Wszystkiego. To tak nieskończone jak struktura źdźbła trawy czy budowa mrówki. Gombrowicz, jak żaden inny polski pisarz, nieustannie pytał: czym to wszystko jest? Dlaczego tak jest? Powiem Pani teraz straszną herezję: Gombrowicz jest dla mnie jednym z najbardziej mistycznych pisarzy, jakich znam. On - zawołany ateista i ateistą obwołany. Jego Kosmos to Księga. On, że zacytuję sam siebie, „cały zbudowany z Zachodu”. W swoim nieustannym filozofowaniu, w swoich ekstazach duchowych nigdy, ani słowem, nie odwołał się do Wed, Popol-Vuh, Awesty, Koranu czy Księgi Dróg i Cnoty Laozi. Nie odwołał się, bo ich nie znał. W kółko tylko Hegel, Kant, Schopenhauer i Heidegger. W sumie też mistycy, prawda? Tylko trochę inni.
Jakie znaczenie dla Pańskiego odczuwania świata miał PRL? Musiał mieć niemałe, skoro jest on z Panem w Pańskiej Aleksandrii?
PRL to moje dzieciństwo, to po prostu mój Raj Utracony, a właściwie zatrzymany w pamięci i nieustannie pobudzany do życia. Czas przeszły reanimowany. Jestem dzieckiem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Dosłownie i w przenośni.
To, że w tym raju była stosunkowo mała przestrzeń wolności, nie przeszkadza Panu?
Myśli Pani o przestrzeni wolności twórczej? No cóż, gdybym teraz powiedział, że była nieporównywalnie większa niż dziś, to podniósłby się głośny chór, a może nawet wycie etatowych wrogów PRL-u. Ale tak właśnie powiem i niech chór się podnosi.
Nie było w niej miejsca m. in. dla Gombrowicza, cenionego przez Pana.
I dla wielu innych jeszcze. Powiem nawet, że prawdopodobnie nie byłoby w niej miejsca i dla mnie. To nic nie znaczy. Były wtedy takie a nie inne warunki i układy polityczno-społeczne w całej Europie, a Gombrowicz tworzył na emigracji i tyle. To wyszło tylko na dobre jego literaturze. Perspektywa Polski i polskości widziana zza granicy uczyniła ją - moim zdaniem - bogatszą i barwniejszą. Przecież Gombrowicz wielkim patriotą był.
Tęsknota i wygnanie powodują głęboką refleksję?
O tak! Wywołują w człowieku gwałtowne emocje, to wpływa dobrze na jego przeżywanie świata i jego twórczość. Budzi dystans, ironię, sarkazm i ból, przyprawy dobrej literatury. Zakazy polityczne PRL-u nie zmieniają faktu, że w tamtej Polsce, oprócz rzeczy i wydarzeń ewidentnie złych, to, co duchowe, liczyło się w stopniu o wiele większym niż teraz. Mam tu na myśli przede wszystkim kulturę i sztukę, które były szeroko dostępne i praktycznie każdy, kto chciał, mógł obcować z dziełami, często za darmo. Inną rzeczą jest fakt, że wielu z tego przywileju nie korzystało. Państwo epatowało wszystkich socjalistyczną propagandą, ale nie propagowało takiego strasznego chlewu, jaki jest obecnie. To, co stało się z kulturą i sztuką polską po 89 r., to jest coś przerażającego. To jest kompletny upadek.
Rozumiem... W swojej nowej książce odwołuje się Pan do PRL jako swoistej macierzy, „starej kultury”. Jest w tym coś z prowokacji, ale i wielki sentyment.
„Stara kultura” to coś pogrzebanego, zapomnianego, antycznego wręcz. Proszę pamiętać, że kultura Polski Ludowej to także, w znacznym stopniu, spuścizna Polski przedwojennej. Tej, której udało się przetrwać masakrę narodu. I do tej kultury także się odwołuję. Dorobek kulturalny tamtych czasów został zupełnie pogrzebany. To prawda, że w porównaniu z szarością i siermiężnością PRL-u żyjemy teraz w świecie wypucowanym, wychuchanym, pulsującym światłami reklam, olśniewającym kolorami. Ale jednocześnie dziś sztuka to supermarket z trującym, sztucznym, ale pięknie opakowanym jedzeniem. Żyjemy w społeczeństwie pozbawiającym się coraz bardziej człowieczeństwa, humanizmu, w którym głębokie przeżywanie świata zostało wyparte na margines życia. To agresywny, materialny świat, który stacza się w otchłań bezmyślności, pustki i samookłamywania, techno-świat, od którego uciekłem. W PRL-u na każdym rogu była księgarnia czy biblioteka. Teatry i filharmonie nabite ludźmi po brzegi. I to wcale nie tylko zwożonymi z jednostek żołnierzami. Bilety kosztowały śmieszne grosze. Książki też. Wysokość nakładów - często kilkudziesięciotysięcznych - była zawsze podawana. Dzisiaj to rzecz bardzo rzadko spotykana, no chyba że mamy do czynienia z pamiętnikiem znanej piosenkarki albo bzdurami typu fantasy. Ja kupuję czasami starą polską i zagraniczną literaturę na Allegro, płacąc za nią jak za makulaturę. Na wagę wręcz. Niewielu po nią sięga.
W Pana słowach czuję gorycz i lęk... Jakiego człowieka Pan się boi? Z nowej książki wynika, że chama.
Tak, chama. Łysego, naćpanego chama w dresie i bogatego chama-decydenta w drogim garniturze. Zresztą ta granica chamstwa powoli się już zaciera.
Chama nie było w PRL?
Och, oczywiście, że był. Ale masowe chamstwo nie zalewało narodu tak, jak teraz. Dla mnie chamstwo to nie tylko opryskliwe ekspedientki, pijaczki w bramach i brudne ulice. To styl życia, myślenia, zachowania, ubierania się, agresywnego narzucania się innym. Tak, to też kultura. Chamstwo po 89 roku odrodziło się w Polsce jak rak. To nowotwór, który wszystko przenika i zżera. To do niego - chama - pod jego gust i oczekiwania powstaje prawie wszystko. Kultura popularna, ta, która rozlewa się wkoło, niczym ściek, staje się domeną coraz bardziej pustego, prymitywnego człowieka. Człowiekiem, który tak żyje, łatwiej potem manipulować. To jest forma totalitaryzmu kulturalnego. Bardzo skuteczna. Dla tego chama powstają idiotyczne, kretyńskie seriale i programy rozrywkowe o ogromnej, wielomilionowej oglądalności, ale coraz częściej także coś, co udaje sztukę.
Pan jednoznacznie negatywnie ocenia to zjawisko?
Tak, choć można powiedzieć, że nie jest to kretynizm wprost. A bierze się stąd, że cham chce się odchamić. Nie wystarcza mu już talk-show i Big Brother. W związku z tym, idąc za zapotrzebowaniem rynku, coraz więcej pojawia się kompozytorów, pisarzy (bardzo proszę tutaj o wybaczenie), muzyków, reżyserów teatralnych oraz innych artystów, którzy często łączą te sztuki - bo modne jest zjawisko tzw. Fusion - i udają, że tworzą „sztukę wyższą”. Powstają książki, sztuki teatralne, całe opery, msze, monumentalne requiemy, a także coś, co określa się modnie jako „projekty”, które na pierwszy rzut oka czy ucha wyglądają jak prawdziwe dzieła sztuki, ale okazują się kopiami, replikami sztuki, wyłącznie pustymi kolorowymi opakowaniami.
Pana ocena jest gorzka. Obejmuje ona i działania elit?
Elity... Jakie elity? Kulturalne? Przecież wszystko musi się sprzedać. Pytając o sztukę i kulturę, powinniśmy więc pytać przede wszystkim o elity finansowe. Oglądalność i sprzedaż to są priorytety..
Czy ktoś powinien temu przeciwdziałać?
Najważniejsze, żebyśmy przynajmniej bezpiecznie mogli pójść na spacer do parku, nie bojąc się, że napadną nas łyse chamy, a inne chamy w tym czasie nie obrobią nam mieszkania i samochodu pod domem. Wszystko więc w rękach policji.
W dawnych czasach liczył się jeszcze snobizm...
O tak, jeśli chodzi o kulturę, cała nadzieja w snobach! Im można od czasu do czasu wtrynić prawdziwą sztukę. Tylko trzeba umiejętnie ją wylansować, żeby stała się modna. Od czasu do czasu decydenci medialni z takich czy innych powodów łaskawie namaszczają swoim błogosławieństwem jakiegoś autentycznie dobrego twórcę, w wyniku czego snob pędzi do empiku, teatru albo filharmonii, aby nie wypaść z mody. Zdarza się więc, że jakiś kompozytor czy pisarz przez krótki czas sprzedaje nagle wiele swoich dzieł, bo snob - skuszony przez media - akurat na to właśnie się snobuje.
Martwię się, słuchając Pana... Jeśli człowiek tak otwarty, przenikliwy i wrażliwy jak pisarz ma w sobie tyle negatywnych emocji, kiedy mówi o kulturze masowej, to chyba niemożliwy jest jakikolwiek dialog... Kiedy słucham ukochanej przez Pana radiowej Dwójki, myślę czasem o hermetyzmie języka elit. Może cham potężnieje, kiedy czuje się odpychany, może właśnie od przedstawicieli kultury wysokiej wymagać można, aby szukali porozumienia mimo wszystko, aby zdobyli się na dialog...
Ależ ja absolutnie nie zamierzam prowadzić dialogu z kulturą masową! Twierdzę, że w PRL-u była ona na dużo, dużo wyższym poziomie niż teraz, ale to nie oznacza, że chcę z nią w jakikolwiek sposób obcować. Boję się tylko, że współczesna, chamska kultura masowa pewnego dnia wyłączy nam tę Dwójkę i zastąpi ją dudnieniem udającym muzykę, przeplatanym wrzaskami agresywnych reklam. Zysk daje właśnie to, a nie jakieś intelektualne nudy-na-pudy. Język kulturalnych elit zawsze był mniej lub bardziej hermetyczny i niech tak będzie. Hermetyczna jest filozofia, dobra literatura, wielka muzyka, wielkie kino i takiż teatr. Bez hermetyczności nie powstawałaby wielka myśl ludzka. Nie wszystko jest na sprzedaż. Nie może być. Intelektualiści i artyści zawsze mieli i mają swój hermetyczny język. Niestety zazwyczaj nie są decydentami tej kultury. Dla decydentów, czyli elit finansowych albo ludzi z tymi elitami związanych, czy to jest pizza, poezja, nowy model samochodu czy Lutosławski, nie ma znaczenia - musi się sprzedać i przynieść policzalny zysk.
Czym dla człowieka jest, może być rodzina? Pan - jako postać opowiadająca w nowej książce - podkreśla, że jest ojcem. Pobyt w Aleksandrii wyzwolił jakąś nową potrzebę w Panu?
Rodzina to jest podstawa. Jak nie ma rodziny, to nie ma normalnego społeczeństwa. Jest tylko zbiór ludzi, zatracających się w pracy, rozrywce, hedonizmie i wydawaniu pieniędzy. Kultura zachodnia, jeżeli odejdzie w zapomnienie, to właśnie przez rozpad rodziny. Przez jej degradację, zlekceważenie, a coraz częściej przez jej wyszydzenie. Każda rodzina to mikropaństwo i mikrospołeczeństwo, które stanowią część całości państwowej. W Egipcie rodzina to absolutna świętość. Wszystko, co się dzieje w państwie, każdy aspekt, przejaw życia, jest na nią nakierowane. Rodziny są tutaj wielkie, wielodzietne, wielopokoleniowe. Łączą się z podobnymi im rodzinami. To tworzy społeczeństwo rodzinne, zwarte, skonsolidowane wokół starych i niezmieniających się wartości. To daje ludziom pewność, nadzieję i poczucie siły. Także radość bycia z innymi, radość bycia w grupie przyjaznych, bliskich ludzi. Ja się uczę na nowo rodzinności tutaj.
Nie chciałby Pan jako ojciec powielać wzorów swojej polskiej rodziny?
Moja rodzina była dobrze sytuowaną rodziną inteligencką Polski Ludowej. Nie chcę rozwodzić się na temat mojego życia w domu rodziców, w dzieciństwie. Było dobre, mimo wielu złych wspomnień. Ale chciałbym, żeby mój syn Hasan do końca życia żył w rodzinie egipskiej. Wielkiej, gwarnej, radosnej i pełnej życia, opartej, jak wszystko tutaj, na wartościach religijnych. To daje ogromną siłę. Razem z żoną wychowujemy naszego syna w islamie. Nie chcemy inaczej, póki jest mały. Na moich regałach stoi i czeka na niego ogromna kolekcja filozofii świata. To też jest drogowskaz. Mamy nadzieję, że Hasan pójdzie za nim.
Sądzi Pan, że Gombrowicz odnalazłby się w tym kulcie rodziny?
Nie, myślę, że Gombrowicz musiałby zostać tutaj sufim, inaczej by nie wytrzymał. Tu jest mało miejsca na indywidualizm, to czasami męczy, ale w konsekwencji społeczeństwu jako całości przynosi wielkie korzyści. Samotność jest tutaj przeznaczona dla sufich, mnichów koptyjskich i pisarzy.
Sufi czy mnich nieustannie świętują, pisarz karmi się też codziennością. Jakie święta są ważne dla Pana? Aleksandrię opisuje Pan tak, że rozmywają się kategorie sacrum i profanum.
Ja nie przepadam za świętami. W islamie są tylko dwa święta w roku, które staram się świętować raczej wewnętrznie i to bardzo umiarkowanie. Całe życie jest dla mnie swego rodzaju świętem. A jeśli chodzi o daty, to mam ich swoistą obsesję. Daty to dla mnie dni, które minęły. To przeżywanie przemijania czasu. To mistyczne uczucie. Potrafię czasami wyciągnąć z półki starą „Panoramę Śląską” albo „Przekrój” sprzed 35 lat i pochylony nad tą wyblakłą i postrzępioną gazetą, medytować o dniu, kiedy ta gazeta leżała w moim kiosku Ruchu, koło bloku. To wywołuje u mnie nieopanowany ciąg iluminacji i aktów strzelistych, które owocują pisaniem. Coraz rzadziej już dzielę świat na sacrum i profanum, coraz częściej widzę go jako rozłożoną Księgę.
Jak w średniowieczu albo u Plotyna... W takim podejściu do życia nieustannie celebruje się jego tajemniczość? Czy stosunek do tajemnicy jakoś zasadniczo ludzi różnicuje?
Ludwig Wittgenstein powiedział kiedyś, że nie jest mistyczne pytanie o to, jaki jest świat, ale o to, że jest. Byt i bycie to tajemnica. Czas i przestrzeń to tajemnica. Każdy przedmiot jest tajemniczy. Ja to tajemnica. Pani pytanie jest tajemnicą i moja odpowiedź także. A czy stosunek do tajemnicy różnicuje ludzi? Tak, to jest właśnie to, o czym już powyżej powiedziałem: świat Afryki i Azji żyje nieustannie tajemnicą, przeżywa ją w każdym przejawie życia, zastanawia się nad nią, medytuje, tkwiąc w codzienności. Na Zachodzie tajemnicą pozostaje cena promocji w sklepie albo w salonie AGD. Mało kto ma tam czas i ochotę na takie dyrdymały. Z tego nie ma pieniędzy.
We wszystkich Pańskich książkach czytelne są rozliczne inspiracje filozoficzne. Na ile poznawanie sposobu przeżywania i mentalności przeciętnych ludzi jest w takiej sytuacji ważne?
Większość ludzi, z którymi obcuję na co dzień w Aleksandrii, to ludzie zastanawiający się cały czas nad tajemnicą. Filozoficzne, refleksyjne widzenie świata, mimo iż nigdy tego tak nie nazywają, jest ich permanentną cechą. To przeważnie ludzie zwykli i przeciętni, jeżeli w ogóle można tak powiedzieć o ludziach. W spotkaniu z nimi odnajduję myśli i idee zawarte w księgach starych filozofów. Gdyby nagle pojawili się tutaj Plotyn czy Klemens Aleksandryjski, mieliby dużo więcej do przegadania z tymi ludźmi niż z mieszkańcami miast Europy. A to przecież Europa szczyci się przed całym światem swoją wiedzą. Czasem pytam: to jeszcze wiedza czy już tylko super-technika.
O niektórych sprawach mówi Pan bardzo podniośle. W Pańskich książkach jest autoironia, ale nigdy nie ma pewnego typu humoru. Dlaczego tak jest?
Nie wiem. Niech to, co tutaj powiedziałem, zaświadczy o mnie. Ja nie lubię, nie toleruję, nienawidzę wręcz szeroko rozumianego rasizmu. I każdy humor, który jest z tym związany, dyskwalifikuje u mnie osobę, która się nim posługuje. Straciłem przez to wielu znajomych i jeszcze z pewnością wielu stracę. I dobrze.
Nie życzę tego Panu. Dziękuję.

DOM | wywiady | JanKa

PRZYŚLIJ TEKST
NOWOŚCI