Instynkt i pamięć
„Mur” Grzegorza Gortata to książka osobliwa. Mnie samą zmusza do przemyślenia stosunku do fantastyki, a zwłaszcza tej części, która próbuje bawić się futurologią. Może miliony fanów tego gatunku mają rację? Bo i cóż pozostało tym, którzy nie przepadają za odwzorowywaniem w sztuce życia jeden do jednego, za rzewnymi historiami zdradzonych kobiet i bardzo śmiesznymi kryminałami z ekscentryczną komisarz? Może właśnie tylko zmyślone - demonstracyjnie - światy, które jednak żywią się ludzkim doświadczeniem, lękami i upartą wiernością paru ważnym ideom.
Napisało mi się „upartą wiernością ideom”, bo ciekawie to brzmi, a w swojej bogatej tematycznie powieści taką właśnie postawę ogląda Gortat przez szkło powiększające, ale prześwietla ją bezlitośnie i w gruncie rzeczy kompromituje. Pokazuje, jak potrafi być niszcząca i dla swego wyznawcy, i dla otoczenia. Jak trudno zawrócić z raz obranej drogi, nawet jeśli zrodziły się wątpliwości w jej sensowność, kiedy na straży kursu stoi trudny do poskromienia entuzjazm zwolenników, pobratymców, przyjaciół, fanów, wyznawców różnej maści, którzy pilnują gorliwie, aby nikt się nie sprzeniewierzył (przypomina się sławna Gombrowiczowska piwniczka z „Trans-Atlantyku” i Towarzystwo Ostrogi).
Nie, nie jest „Mur” powieścią równie szyderczą, jest najbliższy gatunkowo antyutopii, z jej ambicją do uwiarygodnienia skonstruowanego świata tak, by odbiorca nie tylko ze spokojnego dystansu go obserwował, ale też by poczuł się jego częścią, by niemal uczestniczył w wypadkach, by przeżywał strach przed nieznanym, na które skazany jest bohater, ale i przynajmniej przez chwilę łudził się własną sprawczością, jeśli odkryje w sobie jakiekolwiek podobieństwo do Nula. Główny bohater tej opowieści to postać niezwykła i trudno o niej napisać rzeczy istotne, nie psując jednocześnie przyjemności czytania, nie niszcząc tajemnicy. Skonstruowany został tak, że poznaje siebie na naszych oczach, a to, kim jest, sprawia, że każdy jego krok ku wiedzy pociąga za sobą zmianę w otoczeniu. Paradoks - dodający wyjątkowego smaku opowieści - polega na tym, że w istocie nie wie, kim jest naprawdę (a czytelnik też jest zwodzony dość długo). Jakby autor chciał przestrzec przed nieobliczalnym działaniem wszystkich zbyt pewnych siebie, zbyt butnych, a mało samoświadomych. Zapiski Nula, które stanowią dwie trzecie książki, odsłaniają kulisy jego niespodziewanej kariery, a z każdym kolejnym jej szczeblem czytelnik poznaje też przeszłość tej osobliwej zbiorowości, mozolnie zlepia fragmenty opisywanego świata, by ostatecznie zwątpić w jego sens, sprowokowany pytaniem o skutki szalonych projektów ozdrowieńczych, podejmowanych przez kolejnych reformatorów.
Pewnie niektórym ten sens wyda się wątpliwy już od pierwszej sceny i pierwszego rozdziału, w którym pokazana jest katorżnicza praca budowniczych Muru; dźwigają cegły na swoich barkach, nie mogąc się nawet ze sobą porozumiewać, i bezsilnie obserwują, jak budowany przez nich system miażdży jednego z nich. Takich wyrazistych, beznamiętnie opisanych, scen będzie więcej i one są największą siłą tej książki; angażują jakby na przekór, przedstawione z mistrzowskim dystansem, do którego się przyczynia archaizowany nieco język.
Są oczywiście w „Murze” motywy znane. Czytając o hodowli ludzi w laboratorium czy obserwowanych - w rocznicę śmierci prezydenta - walkach wybrańców, z których tylko jeden może zostać zwycięzcą, można mieć skojarzenia z „Wyspą” Michaela Baya lub „Igrzyskami śmierci” (według powieści Susanne Collins); również zalecana relacja między płciami pokazana jest w sposób typowy, znany choćby z Orwella; świadomym nawiązaniem do „Roku 1984” jest Encyklopedia. Te motywy funkcjonują w świecie Gortata na zasadzie kodu, w którym się rozpoznaje każdy fan tego typu literatury. Dla czytelników mniej obeznanych z tym alfabetem ważniejsze będą skojarzenia z wieloma praktykami w PRL-u (przyznaje się do tych inspiracji sam autor; patrz wywiad) lub zapędami współczesnych biotechnologów, którzy marzą o dowolnym stymulowaniu i rozrodu, i umierania.
Mnie najciekawsze wydają się jednak prześwietlone mechanizmy socjotechniczne, które z człowieka czynią marionetkę, bezwolną kukłę, wierzącą w dodatku, że to, co ją - stymulując - ogranicza, tak naprawdę ją uszczęśliwia. I dotyczy to nie tylko Nula, głównego bohatera, ale też Sędziego, Kurtza i samego prezydenta-męczennika Martensa, którego pośmiertne dzieje mogą wywołać bardzo współczesne skojarzenia. Autor w mistrzowski, stricte literacki, sposób wydobywa z każdej z tych biografii rysy upodobniające je do siebie, choć każda z postaci wierzy - przynajmniej na jakimś etapie - w swoją wyjątkowość.
Tajemnicą warsztatu pisarskiego Gortata i jego wizji świata jest sposób, w jaki chroni czytelnika przed ostatecznym zwątpieniem. Odsłaniając śmiertelne zagrożenia, nie odbiera mu nadziei. Pozwala głównemu bohaterowi popełniać błędy swoich poprzedników, ale też uruchamia w nim mechanizmy obronne. Ciekawe, że wiążą się one i z tym, co biologiczne, instynktowne, i z tym, co nazywamy ogólnie kulturą, a zwornikiem okazują się sny, które znienacka dopadają bohatera. O pamięci jako nośniku sensu pisało wielu, choćby Hanna Krall; stosunek do natury mamy przeważnie ambiwalentny, a instynkt - jeśli nawet pokazywany bywał jako czynnik przetrwania - zwykło się kojarzyć z okrucieństwem i egoizmem człowieka. Tymczasem Gortat obdarza go wyraźnie sentymentem, a sprzymierza przede wszystkim z płciowością. Jakby chciał powiedzieć, że cała nadzieja nie tylko w pamięci, ale i w zróżnicowaniu; między innymi na to, co męskie i na to, co żeńskie w ludziach. Może to w gruncie rzeczy na jedno wychodzi; to w istocie podwójne nośniki pamięci - tradycja kulturowa i geny.
Janina Koźbiel JanKa
|