JanKa. Wydawnictwo i...
WYDAWNICTWO REDAKTORNIA PORADNIA DTP SPRZEDAŻ KONTAKT
 
 
 
KSIĄŻKI
AUTORZY
WYWIADY
RECENZJE
GALERIA
LINKI
- zobacz -
RECENZJEWYWIADYFRAGMENTZAMÓW

Marta Magaczewska

BAHAMA YELLOW


ISBN 978-83-62247-12-7 / 13-4

Cena 27.30 / 13.53

Stron 224

Format 120x195 / epub, mobi, pdf

Oprawa miękka ze skrzydełkami

Premiera 3 października 2011


Nagroda Jury konkursu Najlepsza Książka na Jesień 2011 w kategorii proza polska


Bohaterowie „Bahama yellow” noszą oryginalne imiona, niekojarzące się z żadnym konkretnym miejscem na Ziemi: Lelech, Skomroch, Tabiołka, Lala, Zajc, Koffel, Kauk... Przekształcając klasyka, można powiedzieć, że akcja utworu toczy się wszędzie, czyli nigdzie, a obcujemy ze światem pełnym napięcia i grozy, który utracił lub właśnie traci sens. Poczucie tej utraty u każdego z bohaterów jest inne, największe u Koffla, który (czy przypadkiem?) pierwszy kończy życie. Ostatecznie autorka pozwala przeżyć tym, którzy tego sensu do końca, z uporem szukają, nawet jeœli tylko stwarzają sobie iluzję, tragiczni i śmieszni w podejmowanych próbach przetrwania. Bo czy to człowiek decyduje o własnym losie, czy też jest dotkliwie od narodzin skazany - cały z materii, pozostający pod presją ciała, które musi mieć swój kres? Na przekór absurdowi w tym świecie od początku wyczuwalny jest stały rytm, zrodzony z mocy słowa i sugestywnego obrazu.

Patroni medialni:

Od autorki:
Zastanowiło mnie, w jaki sposób zachodziła przemiana zwierzęcia w istotę ludzką. Kiedy ta istota zaczęła czuć i myśleć; i co też czuła i myślała. Jak człowiek fizyczny ewoluował w metafizycznego. Próby wyobrażenia sobie tego procesu dały początek opowieści, która nosi wszelkie znamiona kryminału. Opisane w utworze wydarzenia dzieją się na terenie Zakładu DOPC i równolegle w umysłach ludzi, w ich mrocznym, chaotycznym wnętrzu. Tłem jest absurdalna współczesność. Chciałam zderzyć czytelnika z tekstem dziwnym, niejednoznacznym. Tekstem, który wzbudzi w nim sprzeczne emocje; dostatecznie poważnym, by skłonić go do refleksji i dostatecznie niepoważnym, by zbić go z tropu. To tragikomiczna farsa o człowieku.

Fragment:
Tamto jednak było wcześniej i sięgało daleko głębiej, niżbyśmy się tego spodziewali.
Ten zaś wieczór zaczął się jak wszystkie inne.
Koffel wrócił, zataczając się. Zrzucił po ciemku ubranie, czując się jak chomik na chwiejnej karuzelce. Pomyślał mętnie, że jest idealnie wkomponowany w chaos gwiazd, które drżały odbite w szybie.
Odwrócił się, stracił równowagę, a gdy ją odzyskał, poszedł śladem księżyca, którego wąski strumień rozświetlał pokój trupim blaskiem.
Wtem w mroku ktoś zastąpił mu drogę.
Koffel krzyknął i przewrócił się, ale stało się to raczej dlatego, że zdawało mu się, że powinien zareagować zaskoczeniem, niż że naprawdę był zaskoczony. Jego zmysły były zbyt stępione, by mógł się spontanicznie zdumieć.
Teraz mamrotał pod nosem, gramoląc się niezgrabnie.
- Gdzie jesteś, kapitanie? - zapytał głos.
- A! Znaaam cię! - Koffel rozjaśnił się nieprzytomnym uśmiechem. - Mni tu ni ma.
- Więc gdzie jesteś?
- Niegdźe.
- Która to godzina, wiesz?
- Wyglondam na wruszke?
Koffel roześmiał się. Dobrze się rozumieli. Uderzyły w niego nagle, niczym fale, zapachy cytryny. Skąd? Słodkie mandarynki i kokosy.
- Nie wiedziałem, że księżyc ma smak tropików - szepnął zamroczony.
Podszedł chwiejnym krokiem do okna, podtrzymywany za łokieć. Podłoga zapadała się pod nim, grzązł w niej niczym w ruchomych piaskach. Głowa mu piszczała, szumiała jak antena telewizyjna drugiej kategorii. Myśl ta rozbawiła go.
- Odbierasz mnie, odbierasz? - pytał, przekrzywiając głowę i przystawiając do niej wskazujące palce obu dłoni.
Stanęli przy oknie. Teraz zwisał nad nimi pomarańczowożółty księżyc.
- Stęsknione dusze odlatują, klekocząc jak siwe żurawie. W mroku ukoi je północny wiatr, słodki, duszący jak piaski pustyni. Zgasłe dusze zwinięte w kule ognia mkną nocą ku kolebkom kosmosów, płyną ponad brzydotą, ponad miastami, ponad państwami, w których błazen na błaźnie, zbiry, kupczyki, mordercy i z całego zła twarze zrodzone, twarze zakrwawione, piękne twarze - rzekł cicho człowiek, patrząc na dyniowatą kulę pełgającą wśród gwiazd.
Któryś z neuronów Koffla zaskoczył i ów uświadomił sobie, że nie wie, skąd wzięła się w jego nosie zakrzepła krew.
- W mroku nocy, w pyłu kurzawie wiatr ukoi katusze - usłyszał.
- Myślałem, że Bóg - wypluł z siebie, czując, że coś leci mu z nosa i tamuje oddech.
Ciemna twarz patrzyła na niego chwilę bez słowa, po czym rzekła:
- Wiatr północny, wiatr duszący piachem, pył zwietrzałych kości duszny, ogniste dusze zwinięte w kule, drżące błyskawice, samotne wilki w głuszy, pajęczyn zwisy lśniące brylantami, ludzi smagły żywot głuchy...
Big Bang, pomyślał Koffel w ostatnim przebłysku świadomości.

BAHAMA YELLOW | fragment | książki | JanKa

PRZYŚLIJ TEKST
NOWOŚCI