JanKa. Wydawnictwo i...
WYDAWNICTWO REDAKTORNIA PORADNIA DTP SPRZEDAŻ KONTAKT
 
 
 
KSIĄŻKI
AUTORZY
WYWIADY
RECENZJE
GALERIA
LINKI
RECENZJEWYWIADYFRAGMENTZAMÓW

Michał Kotliński

ŚWIĘTY OD ĆPUNÓW


ISBN 978-83-62247-22-6 / 23-3

Cena 23.10 / 13.53

Stron 144

Format 145x205 / epub, mobi, pdf

Oprawa miękka ze skrzydełkami

Premiera 17 stycznia 2013


Młodzi bohaterowie Michała Kotlińskiego mogliby wyjść na ulice i place - w odruchu buntu. Mogliby założyć na twarze słynne białe maski. I protestować. Gorycz i melancholia wypełnia ich po brzegi - i toczy na podobieństwo rakotwora. Niektórzy frustrację rozładowują instynktowną agresją, inni snują się w miejskiej przestrzeni, sączą tanie drinki albo trochę droższą wódkę z prozakiem, wypełniają godziny i minuty opowieściami. Czasem chwytają się jakichś zajęć, na przykład sprzedają książki. A potem wydają całą tygodniówkę na chwilowy odlot, napędzany narkotykami, które nazywają bożą opatrznością. Niektórzy tylko marzą - o ucieczce, o byciu kimś innym, o wyjściu poza. Jakby świat, o którym jeden z tych nadwrażliwców mówi, że „jest jak igła z przyspieszonym aidsem”, był jedynie potężnym wysypiskiem śmieci. Zużytych produktów przemysłowych, wypalonych uczuć, zdradliwych idei.
Jarosław Czechowicz:
Szczuplutki wolumin urasta do rangi wielowątkowej powieści drogi tych, którzy nie widzą celu. Mocna rzecz o tematyce równie mocno eksploatowanej. Myślę, że tak się dzisiaj powinno pisać książki. Krótko, zwięźle i w sposób sugerujący, iż każde zdanie to dopiero początek nowej i niepoznanej historii.

Patronat medialny:

dlaStudenta.pl TVP Olsztyn

Papierowe Myśli.pl

(...)
Ludzie od zawsze pozostawiali po sobie niewyobrażalnie wiele pozostałości. Między innymi tym różnili się od zwierząt; o ile te pozostawiały Matce Naturze na pamiątkę w zasadzie jedynie organiczne odpadki, o tyle im dalej Człowiek posuwał się w latach, tym więcej ości miał czelność wtykać w i tak zdarte gardło swej rodzicielki, żywicielki i dobrodziejki. Było to tak smutne, że aż śmieszne: bo jak to było możliwe, że jedynie przy pomocy narzędzi wytworzonych naturalnie, z części ciała Matki, Człowiek był w stanie wytworzyć pokarm w rodzaju plastiku, którym żywicielce mogło się odbijać kilkaset lat? Sprawa była wręcz groteskowa; tłumaczenie, że matka rodzi syna, a następnie ten syn ją zabija, zbyt proste. Tu szło o coś poważniejszego: to jakby wampirzyca urodziła córkę, a ta wystrugała osikowy kołek i wbiła go mamusi w samo serduszko w środku rodzinnego obiadu.
Myśli tak banalne jak powyższy akapit obijały się po umyśle Adama niezwykle często, ale też człowiek jest chyba jedynym ssakiem, który analizuje, dlaczego natura podała mu na obiad kopytka w polewie borowikowej zamiast sosu seczuańskiego z kurczakiem i frytkami. Adam był jednym z dwojga mieszkańców Stołecznego Wysypiska Śmieci, a w trakcie codziennych czynności życiowych bardzo często analizował swoje życie i zależności między swoim życiem a życiami innych żyjących.
- Popatrz! Reformy Karcerowicza nie poszły na marne. W dzielnicy bogaczy są coraz lepsze śmieci?
- Tak, wyrzucają je tylko po to, żeby pomóc nam, najbiedniejszym.
Taki dialog dwóch grzebiących w kontenerze bezdomnych Adaś wypatrzył w młodości na okładce czasopisma anarchistycznego „A-tak!”; zrobił on na jeszcze nieuformowanym umyśle piorunujące wrażenie, a wgapianie się w okładkę magazynu leżącego na stole w domu kultury podczas Kwartalnego Konwentu Fantastyki stanowiło jedno z najintensywniejszych wspomnień późnego dzieciństwa.
Wraz z dorastaniem Adasia dorastał również kapitalizm Kraju, czego skutkiem była rosnąca góra odpadków. W przyrodzie nic nie ginie; skonsumowany produkt prędzej czy później musi zostać wydalony, a w kapitalizmie konsumpcja kwitnie, czyż nie?
Ojciec Adasia był kierowcą ciężarówki trudniącym się przewozem różnorakich ciężarów; jednym z gatunków przewożonych substancji były tak zwane miejskie odpady komunalne, które rodzic Adasia transportował z dzielnic Stolicy do Stołecznego Wysypiska Śmieci.
Ojciec Adasia był człowiekiem krewkim, nieobliczalnym i nadużywającym alkoholu. Matka Adasia była zaś krawcową - kobietą cichą, spokojną i pokorną. Adaś miał osiem lat młodszą siostrę i dwanaście lat młodszego brata. Ojciec Adasia nadzwyczaj często pracował pod wpływem alkoholu. Już po pracy, po spożyciu dziennej dawki wódki, oprócz oglądania telewizji i snu uwielbiał dobieranie się do swojej pokornej żony. Tej ów fakt w zasadzie niespecjalnie przeszkadzał. Kiedyś jednak mąż wydał na alkohol etylowy nieco zbyt wiele pieniędzy, przez co żonie nie starczyło funduszy na zakup środków antykoncepcyjnych i po raz czwarty zaszła w ciążę. Gdy mąż dowiedział się o fakcie, jednym kopnięciem ściął żonę z nóg, a następnie przekopał ją nieco zbyt mocno i nieco za bardzo w okolicach brzucha. Był wówczas mglisty ranek. Rodzeństwo Adasia jeszcze spało; ten szedł do łazienki za potrzebą i przypadkiem ujrzał całe zajście. Ojciec, uporawszy się z matką, zauważył świadka; ze zwierzęcą nienawiścią w oczach i okrzykiem „Chodź tu, skurwysynu!!” na ustach rzucił się na pierworodnego, ten jednak zwinnie wskoczył w buty i w samej haftowanej w wagony kolejowe piżamie wybiegł z kamienicy na rześkie poranne powietrze. Był zaspany, oszołomiony i przestraszony; miał siłę jedynie na rzucenie się na pakę służbowej ciężarówki ojca - i właśnie to uczynił. Po kwadransie, trzęsąc się z zimna i strachu, usłyszał, jak ojciec, raźnie pogwizdując, wsiada do szoferki, nie przestając gwizdać, pociąga z piersiówki potężnego łyka, spluwa przez okno, zapala papierosa i uruchamia silnik. Adaś, ululany jednostajnym rytmem pracującego silnika, otulił się sztywnym od brudu drelichem i zapadł w niespokojną śpiączkę, podczas której wagony z jego piżamy ożywały, a następnie - głośno sycząc - jeździły dookoła szybującego ciała Adasia, z gwizdem wjeżdżały do jego lewego ucha, aby w końcu wydostawać się prawym. Muzycznym tłem marzenia sennego była bezbłędnie gwizdana przez ojca Adasia melodia znanej piosenki „Po prostu” Pawła Kukiza i Jana Borysewicza.
Obudził go najpierw smród, a następnie ból; ból spowodowany ciężarem spuszczanych na niego kilogramów śmierdzących odpadków, wygenerowanych przez mieszkańców któregoś z setek bloków mieszkalnych Stolicy. Po paru chwilach Adaś przywykł do smrodu, wygodnie ułożył się w ciepłych śmieciach i ponownie zasnął. Tym razem sen tętnił życiem, kolorami i zapachami: zapachami zgniłych jaj, palonego papieru, niedopałków papierosów, zużytych kondomów, skórek od jabłek, jogurtów i bananów.
Obudził go ból uderzenia i siła ziemskiego przyciągania. Gdy oprzytomniał (wciąż pełen zapachów i smaków, napalony niedopałkami tytoniu i niemalże najedzony) i wypłynął na powierzchnię odpadków, jego oczom ukazało się pole.
Ciągnące się po horyzont, poorane górami, dolinami, bajorami i wąwozami pole przedmiotów, które jego cywilizacja uznała za niepotrzebne.
Po ciężarówce ojca nie było śladu, inna ciężarówka wysypywała kolejny ładunek na granicy wzroku Adasia. Ten stanął na równe nogi, rozejrzał się raz jeszcze i zaciągając się zapachem wanilii i zgniłych ryb, nabożnym szeptem powitał swój nowy dom.
Miał wówczas piętnaście lat.

ŚWIĘTY OD ĆPUNÓW | fragment | książki | JanKa

PRZYŚLIJ TEKST
NOWOŚCI