W labiryncie podświadomości
Erato, muza poezji miłosnej, prezentowana jest zazwyczaj jako istota radosna, pozbawiona dylematów i zgryzot, których doświadczają poddani jej wpływom kochankowie i twórcy. Z drugiej strony sam Apollo, jej patron, nie był wolny od wahań nastrojów i udręk wynikających z niespełnionej miłości, co niezbicie dowodzi, że muza „pracowała” w materii trudnej, nieskłonnej do podporządkowania się jednoznacznie zaprogramowanym regułom.
Danuta Szulczyńska-Miłosz w swojej najnowszej powieści przenosi nas do imaginarium ukonstytuowanego wokół złożonej problematyki dotykającej kwestii emocji i twórczości. Sam termin „eratosfera” pisarka postrzega jako dość pojemny, nie tylko poprzez sferę metafizycznej kreacji i różnego typu doznań, ale także jako przestrzeń - jak sama deklaruje - „kreowania rzeczywistości bardziej namacalnej oraz obszar zbiorowej nieświadomości i mądrości przodków, z której czerpiemy tworząc lub dokonując destrukcji”. W tak zaprojektowanych okolicznościach autorka umieściła swoją bohaterkę, poetkę Dorotę Krzemieńską, która po latach pisania i publikowania wierszy, w końcu zostaje doceniona przez krytyków, ale tryumf na poetyckim parnasie paradoksalnie nie przynosi jej satysfakcji, ani spełnienia, ale raczej rozgoryczenie, wynikające z wcześniejszych porażek oraz pewnej nieprzystawalności do świata, w którym przyszło jej egzystować. Wokół Doroty krąży cała konstelacja postaci, które wydają się być z nią splecione nie tylko realnymi, ale przede wszystkim pozazmysłowymi więzami, których emanacja tworzy unikatową fabułę. Dla uproszczenia moglibyśmy ją określić jako quasi-kryminalną czy psychologiczną. Pierwiastek racjonalistyczny wnosi do tej historii Mikołaj, dziennikarz i przyjaciel Doroty, który choćby z racji wykonywanej profesji koncentruje swoją uwagę na bardziej obiektywnie uchwytnych przejawach ludzkiego istnienia. Jednak również on stopniowo ulega podszeptom podświadomości, próbując rozszyfrować tajemnicę, która się za nimi kryje. Do tej dwójki dołącza Maria, właścicielka niszowego wydawnictwa o charakterystycznej nazwie Zielony Abażur. W tym wypadku ów abażur zdaje się symbolizować to, co na innym planie rozgrywa się w umysłach bohaterów, swoistą grę między światłem a ciemnością, między tym co wypowiedziane, a tym co ukryte, między stanem wtajemniczenia, a nieświadomością, między tym, co pozorne i płaskie, a tym co prawdziwe i wielowymiarowe. Poza tym, abażur ma tę właściwość, że rzuca światło na to, co w danym momencie istotne i wymagające koncentracji z perspektywy tego, kto pozostaje w sferze jego oddziaływania, równocześnie eliminując z pola widzenia to, co w danej chwili jest bez znaczenia i nie wymaga od odbiorcy krytycznej refleksji, czasem autodiagnozy. To wszystko dzieje się w przestrzeni „eratosfery”.
Zielony Abażur publikuje teksty ważne, aczkolwiek raczej z punktu widzenia wybrańców, dla których wieloznaczność słów pozostaje wartością naddaną , a nie skazą na konwencjonalnie sformatowanej produkcji literackiej. W tym wydawnictwie ukazały się drukiem m.in. wiersze Emmy Wanssen, tajemniczej poetki, z którą Dorota czuje duchowe pokrewieństwo. Wynika ono po części z przynależności do elitarnego kręgu twórczyń funkcjonujących na styku realności i metafizyki, a po części pozostaje dręczącą zagadką, która na równi prześladuje skonsternowaną bohaterkę, jak i czytelników tej misternie skonstruowanej historii. Emmę z kolei jakaś niewytłumaczalna więź splata z innymi postaciami. To Basia, którą poznajemy w scenach retrospekcji i z jej listów do ukochanego oraz Estera, której ta pierwsza daje schronienie w czasie wojny. Funkcjonują one w innym wymiarze czasowym niż Dorota, ale te rzeczywistości przeplatają się ze sobą w bardzo konsekwentny i spójny sposób. To co warto podkreślić, to właśnie kreacje kobiecych uczestniczek tej literackiej przygody. Jakkolwiek twierdzenie, że mężczyźni są tu jedynie tłem dla wyrazistych, bogatych wewnętrznie i silnych wyobraźnią kobiet byłoby z pewnością nadużyciem, to właśnie one zdają się napełniać to terytorium esencją duchową, to one budują nić porozumienia w labiryncie czasoprzestrzeni.
Labirynt to zresztą słowo-klucz do interpretacji tego tekstu. Mamy z nim bowiem do czynienia zarówno na poziomie bardzo dosłownym, jak i tym bardziej alegorycznym. Otóż, Dorota dostaje kamień z wyrytym wzorem labiryntu właśnie. Ten artefakt wydaje się być wyposażony w nieokreślonej proweniencji energię, dzięki której dokonuje się transformacja osobowości jego posiadaczki. Ta zasznurowana emocjonalnie, pełna blokad i spętana jakąś niemocą egzystencjalną kobieta, uwalnia się od dotychczasowych ograniczeń, pozbywa pancerza chroniącego ją przed opresją świata, ale też uniemożliwiającego czytelną komunikację z innymi ludźmi. Może kamienny talizman jest tu tylko pretekstem, a przemiana jaka dokonuje się w Dorocie jest efektem krytycznej autorefleksji oraz nie w pełni uświadomionej i zracjonalizowanej pracy nad sobą. Wspomniany labirynt to jednak nie tylko archaiczny ryt na kamieniu. Maria dostrzega w nim przekrój ludzkiego mózgu, miejsca gdzie kryją się nieodgadnione tajemnice, a równocześnie największy potencjał rozwojowy ludzkości. Tam dokonują się procesy, których do końca nie rozumiemy, ale bezwiednie im ulegamy. Mózg to nasz sprzymierzeniec, a zarazem największy oponent wewnętrzny, który kontestuje wiele pozornie zdroworozsądkowych poczynań na rzecz chaotycznych, a niekiedy wprost straceńczych impulsów. Mechanizmy, które organizują pracę systemu połączeń nerwowych sprawiają, że Dorota odkrywa w sobie pozostające dotychczas w uśpieniu życiodajne moce, Basia po licznych traumach przechodzi w stan swoistej hibernacji emocjonalnej, co pozwala jej przetrwać kolejne ataki nieustępliwego losu, a Estera podejmuje decyzje owocujące w kolejnych pokoleniach. Te kobiety mają magnetyczną wprost moc kreowania wokół siebie osobliwego, hipnotycznego, mistycznego klimatu, który przyciąga pozostałych uczestników tego dramatu życia. Labirynt to w pewnym sensie kwintesencja ich działań, doświadczeń i duchowego wizerunku. To ścieżka, po której poruszają się bardziej intuicyjnie niż świadomie, ale dzięki temu pozostają bliższe temu, co w naturze pierwotne i autentyczne, choć równocześnie często groźne i zawłaszczające. Zasiedlają domenę „eratosfery” w takim sensie, jak go zdefiniowała Danuta Szulczyńska-Miłosz.
Kolejne pole do refleksji, która towarzyszy odbiorcom tej powieści, to sfera twórczości poetyckiej. Jej przedstawicielki ze słów, emocji, delikatnych gestów i obrazów także konstruują niepowtarzalny labirynt. Efekt działania ich wyobraźni zdaje się potwierdzać tezę, że umysł poety potrafi przetwarzać standardowe doznania, lęki i uniesienia emocjonalne w coś nieuchwytnego, niepowtarzalnego, niepoddającego się w pełni rozumowej deszyfryzacji. Poezja cokolwiek gmatwa drogi machinalnej podróży przez życie, ale równocześnie potrafi stwarzać mapy umożliwiające poruszanie się po jego zakamarkach. Poetki w tej odsłonie ich predyspozycji są niczym medium, łączą różne porządki i plany czasowe. Tylko im dana jest swobodna komunikacja z tymi, którzy już utracili głos. Tylko one mają dar uzdrawiania niezaleczonych traum. Swoją czułą obecnością uwrażliwiają ostre kanty brutalnej rzeczywistości. To one porządkują to, co zachwaszczone rozczarowaniem, utratą nadziei i niespełnieniem. Bohaterki „Eratosfery” udowadniają, że słowo może uratować świat, nawet jeśli nie w wymiarze globalnym, to na pewno na poziomie indywidualnego mikrokosmosu.
„Eratosfera” to liryczna proza, która nie daje się łatwo zaklasyfikować, ale też taki zabieg jest w tym wypadku zbędny, a może nawet niewskazany. Przywołując na koniec wielokrotnie już obecny symbol, można zaryzykować twierdzenie, że ten tekst to labirynt do którego nie wszyscy znajdą wejście, ale ci, którzy się na to zdecydują, będą tęsknić za kolejną propozycją autorki.
dr Anna Karczewska, koszykowa.pl
|