Nie wszystko na sprzedaż rozmawia Iga Frankowska
IF: Lubi Pani rozmawiać z ludźmi. Czy przy wyborze rozmówców kieruje się Pani jakimiś szczególnymi cechami osobowości? Może nie specjalnie, ale podświadomie? Co zadecydowało o wyborze rozmówców do książki „Słowo i płeć”?
JK: Lubię rozmawiać, a ściślej lubię słuchać i pomagać ludziom w docieraniu do takich zakątków w sobie, które nie w pełni sami sobie uświadamiają i nie w pełni rozumieją. A moje pytania traktują jako pretekst do takiego oświetlającego wglądu w siebie. Siłą rzeczy powinni być ciekawi samych siebie i gotowi do odkryć, nie tylko do powtórzenia tego, co wiele już razy zamieniali w anegdoty. Choć to jest strategia bardzo rozpowszechniona, ale - uważam - utrudniająca rozmowy takie, jakie chciałabym z ludźmi prowadzić. Jeśli chodzi o ostatni zbiór („Słowo i płeć”), wybierałam spośród tych pisarek i pisarzy, z którymi jeszcze nie rozmawiałam i których twórczość znałam słabiej, więc miałam okazję ją poznać.
„Słowo i płeć” to już trzeci zbiór rozmów, które pojawiły się dzięki Pani zaangażowaniu, chęci przedstawienia zagadnień opisywanych z różnych perspektyw, widzianych i rozumianych przez każdego z rozmówców inaczej. Ta różnorodność, ta niesamowita rozpiętość odpowiedzi pokazuje jednocześnie, jak różny mamy pogląd na świat i tematy aktualne, a jednocześnie jak ważne są poszczególne odpowiedzi. Czy uważa Pani, że patrzenie z różnych perspektyw, a w szczególności poznawanie zdania innych, jest ważne, by móc w pełni pojąć i zrozumieć sens danego zagadnienia?
W Pani pytaniu jest ocena mojej pracy. Przyznam - satysfakcjonująca. Jestem osobą nienasyconą poznawczo, nie zadowalam się byle opinią, byle frazesem, nawet najmodniejszym, na jakiś temat. Zwłaszcza te najmodniejsze budzą we mnie podejrzliwość i skłaniają do namysłu, ostatecznie prowadzą czasem do odkrycia źródła swojej popularności. Mistrzem takich strategii był dla mnie Karol Irzykowski, mało dziś znany krytyk młodopolski, o którym napisałam studium całe, a była to praca magisterska na polonistyce pod kierunkiem Stefana Treugutta, popularyzatora teatru. Potwierdziła mi się taka strategia w szkole, gdzie uczniowie masowo coś powtarzają po innych (nauczycielach), a ci inni (nauczyciele) po jeszcze innych, przy czym wielu z tych powtarzających w ogóle nie rozumie, co mówi, jakie rozpowszechnia treści. Starałam się więc, rozmawiając z młodzieżą o dobrej literaturze - a jest to najwspanialsze narzędzie przygotowania do relacji ze światem - budzić w młodych nieufność wobec obiegowych sądów. Konfrontacja różnych opinii, różnych punktów widzenia daje szansę na zmącenie stojącej wody banału. Tak, dokładnie takie są moje zamysły. Za każdym razem zależy mi na zderzeniu ze sobą fragmentów jakichś sądów, powstające sprzeczności nie są wygodne, uwierają czytelnika, ale wierzę, że dzięki tej niewygodzie musi w końcu wypracować własny pogląd.
W książce „Słowo i płeć” jest jedenastu rozmówców i jedenaście punktów widzenia. Jak udało się Pani dopasować do rozmówców, by sprawić, że chętnie i otwarcie odpowiadali na Pani pytania?
Chyba nie jest tak, że zawsze mi się to udało tak, jak bym chciała. Ze słowem „dopasować”też mam pewien kłopot, spróbuję wyjaśnić, na czym on polega. Rozmowa jest sztuką trudną, nawet w komfortowych warunkach, a w wypadku ostatniego tomu część spotkań odbyła się na zoomie, więc siłą rzeczy była tylko namiastką. Na pewno nie pełnym kontaktem. Ułatwiam sobie sprawę tym, że buduję przedwstępną platformę potencjalnego porozumienia, czyli poznaję twórczość danego artysty, przeważnie pisarza/pisarki, bo to jest grupa, która w największym stopniu wykorzystuje treści wewnętrzne, intymne, najbardziej się odsłania w swojej pracy artystycznej. Wybieram do rozmowy tylko takich artystów, których sztukę podziwiam, rozumiem, co nie znaczy, że jestem wobec niej bezkrytyczna. Przeciwnie, zależy mi na tym, by szukać różnic między widzeniem własnym i widzeniem rozmówcy, żeby tworzyć twórcze napięcie między możliwymi znaczeniami. Ale to, że znam twórczość rozmówców i jestem nią autentycznie zaciekawiona, jest na pewno wyczuwalne i stąd pewien kredyt zaufania.
Czy potrafi Pani wymienić, jakie cechy charakteru rozmówców są wskazane, by nie bać się pytać ich o sprawy zahaczające o tematy tabu? Czy wszyscy potrafimy rozmawiać o ważnych sprawach, czy może niektórzy - nawet nieświadomie - zamykają się w sobie z obawy przed wyrażeniem zdania albo przed niezrozumieniem?
Są dwie takie cechy - otwartość i ciekawość drugiego. I nie wszyscy jesteśmy nimi obdarzeni, to prawda. Pisarek i pisarzy dotyczy to także. I wiele różnorakich przyczyn sprawia, że w ludziach brak tej otwartości i ciekawości.
Lubi Pani zadawać pytania. Ale czy lubi być Pani pytana? Woli Pani najpierw poznać stanowisko drugiej osoby, by wyrazić własne zdanie, czy jest Pani na tyle otwarta i świadoma swoich poglądów, by nie bać się ich przedstawiać, nawet jeśli okażą się niepokrywające się z poglądami rozmówcy?
Nie wiem jeszcze, czy lubię być pytana publicznie, wiem, że lubię samej sobie pytania zadawać i staram się odpowiadać na nie szczerze. Wielu jeszcze rzeczy o sobie nie wiem, na szczęście. Wiem jednak z całą pewnością, że nie na wszystkie pytania mogłabym - i chciałabym - odpowiedzieć publicznie. Nie wszystko jest na sprzedaż. I to nie jest kwestia odwagi czy pewności przekonań, tylko potrzeby dyskrecji i potrzeby zachowania intymności, chronienia w sobie takiej sfery, która jest sekretem, jest tajemnicą. Która w ciągu całego mojego życia pulsuje, daje mi energię, napędza do działania, pozwala wierzyć i mieć nadzieję. Gdybym się pozbawiła tej sfery intymności, czułabym się pusta, wydrążona. Tak sądzę.
Czy my, współcześni ludzie, potrafimy jeszcze ze sobą szczerze i otwarcie rozmawiać? Czy łatwo jest nawiązać rozmowę z człowiekiem, którego poglądy są ukształtowane przez napływające zewsząd - często bardzo odbiegające od rzeczywistości - informacje? Z człowiekiem, który sam nie jest świadomy własnego zdania i kalkuje myśli innych? Jak wydobyć z takiego człowieka jego prawdziwe myśli?
Czuję wątpienie w Pani pytaniach. Ono jest uzasadnione i stąd moje domorosłe próby ratunkowe. Wydaje mi się - a mówię to m.in. na podstawie swoich rozmów - że warto podejmować takie próby rozmowy. Właśnie dlatego, że są trudne, że prawie niemożliwe. Swego czasu w „Tygodniku Kulturalnym” moja bezpośrednia szefowa nazywała mnie specjalistką od rzeczy beznadziejnych. Udawało mi się czasem zrobić coś, co było z góry skazane na porażkę, a okazywało się bardzo ciekawe, kiedy się już ziściło. Nie lubię chodzić utartymi ścieżkami. Interesuje mnie podejmowanie ryzyka, życie dopiero wtedy nabiera kolorów. Ale tak, ma Pani 99 procent racji, nie umiemy ze sobą rozmawiać, jako osobniki i jako grupy społeczne, świetnie to na przykład pokazuje debiutancka powieść „Stół” Marty Horbal, choć młoda autorka bierze pod lupę tylko rodzinę, którą można traktować jako metaforę, jak w dramatach Czechowa. Tyle wokół gadaniny, tyle szumów, ale mało w tym wzajemnego słuchania, które jest początkiem rozmowy. Pora do terminu! Najwyższa.
Ile - według Pani - waży słowo? Czy ma ono swoją miarę, jak bardzo jest ważne i potrzebne? Czy we współczesnym świecie jest używane poprawnie? Jak sprawić, by inni zrozumieli jego potrzebę i sprawczość?
Ile waży słowo? Zależy dla kogo. Mój tata powtarzał po Pawlaku z „Samych swoich”: „moje słowo droższe pieniędzy” i to była dla niego głęboka prawda. Miał na myśli słowa-obietnice, słowa-przysięgi. Dziś dominują inne odmiany, przede wszystkim słowo rzucane na wiatr. Albo dla czystego popisu. Im mocniejsze, tym większą roszczą sobie pretensję do uwagi. Dlaczego otacza nas tyle - czasem kalekich - słów? Bo się zdewaluowały. Kto wie, czy nie największą szkodę czynią dziś ci, którzy pogłębiają, a nawet podsycają tę inflację. Należą do nich politycy, dziennikarze, wydawcy i ...pisarze. Musimy więc - Drodzy Ludzie z Branży - zacząć przede wszystkim od siebie.
Masowe gloryfikowanie pewnych wartości sprawia, że w pewnym momencie ludzie zaczynają postrzegać daną ideę jako wartościową i jedyną słuszną. Czy, w dobie mass mediów, mamy jeszcze szansę rozróżnić dobrą myśl od złej? Czy można je tak kategoryzować? Czy jesteśmy w stanie wybrać właściwie? A może zaczynamy myśleć tak, jak większość, bo jest łatwiej, bo jest prościej i nic już się nie da z tym zrobić?
Zadała Pani aż cztery pytania w jednym. Na pierwsze trzy odpowiedziałabym: to bardzo trudne, ale dlatego, że trudne - warto podjąć wysiłki. Ostatnie jest bardziej skomplikowane i zawiera w sobie ważną - i słuszną - opinię: zaczynamy coraz częściej myśleć jak większość. Może to się bierze z pogłębiającego się lęku przed samotnością? Może z pośpiechu, bo chcemy nadążyć za zmieniającymi się trendami? Każdą z tych okoliczności można próbować się usprawiedliwiać, ale przecież odpowiedzialność za swoje czyny i w ogóle życie ponosimy zawsze indywidualnie. Tak przynajmniej uważam i tak skonstruowane jest nasze prawo. Na razie, choć są coraz wyraźniejsze próby zwalniania człowieka z odpowiedzialności za swoje życie. Pytanie tylko, czy to uczyni go szczęśliwym. Obawiam się, że nie.
Zapytam również o Pani pracę jako wydawcy. Według jakich kryteriów dobiera Pani książki, które są wydawane w wydawnictwie JanKa? Codziennie na rynku wydawniczym pojawia się mnóstwo dobrych lub średnich książek. Jak wśród nich wydobyć tę cenną, w którą warto zainwestować? Która warta jest ujrzenia światła dziennego?
Książki w wydawnictwie JanKa wybieramy wspólnie z mężem, Janem Koźbielem, który założył to wydawnictwo. Dobór jest wypadkową naszych upodobań oraz chęci uzupełnienia naszej oferty o to, czego jeszcze nie mamy. Istniejemy już trzynasty rok, wydaliśmy ponad 40 książek, dbając o to, by się nie powielały. Nie uznajemy pomnażania formatów wchłanianych masowo przez rynek. Szkoda na to lasów. Zależy też nam na tym - i to jest drugim motywem przy wyborze - żeby dawać szansę ludziom, przeważnie młodym, którzy mają coś ważnego do powiedzenia czytelnikowi, a nie tylko chcą publicznie zaistnieć, bo bycie pisarzem jest cool czy trendy. Przy tym forma książki jest przejrzysta i przyjazna, co sprawia, że lektura to nie tortura, tylko przyjemność. Ale przyjemność szlachetna, związana z myśleniem, a nie zaspokajaniem najniższych instynktów; nie wydajemy książek czysto rozrywkowych.
Zaskoczyła mnie książka „Zapisz zmiany” Katarzyny Zawodnik.To przecież science fiction, gatunek, o którego czytanie bym Pani nie podejrzewała. Ale „Zapisz zmiany” to również coś więcej. Tylko zastanawiam się, co sprawiło, że sięgnęła Pani po tę książkę, że dała jej Pani szansę i postanowiła zapoznać się z propozycją autorki? Skąd wiedziała Pani, że tam będzie coś więcej, coś głębszego i fascynującego zarazem
Rozumiem Panią, dla nas również wiele rzeczy związanych z ukazaniem się powieści „Zapisz zmiany” jest zaskoczeniem. Owszem, od jakiegoś czasu uważniej przeglądaliśmy oferty science fiction, bo o ten typ książki chcieliśmy poszerzyć naszą pulę. Żadna z propozycji nas jednak nie uwiodła na tyle, by - jak Pani to ujęła - zainwestować w nią nasze pieniądze, emocje i techniczny wysiłek. Propozycja Katarzyny Zawodnik w pierwszej wersji również nie w pełni zadowoliła, ale zainteresowała. Dopiero po dużych przeróbkach i uzupełnieniach, które autorka wprowadziła, dała nam pełną satysfakcję jako akuszerom. I ma Pani rację: nie wydalibyśmy „Zapisz zmiany”, gdyby nie było „czegoś więcej, czegoś głębiej” pod fantastycznym kostiumem. Pyta Pani, jak to wyczułam? To jedna z tajemnic, które chciałabym zachować, zdrada sprawiłaby, że poczułabym się kiepsko.
Z wydawanych przez wydawnictwo JanKa książek najbliższe memu sercu są książki Magdaleny Mosiężnej. Czy mogłaby Pani zdradzić czy - i jeśli tak, to kiedy możemy się spodziewać trzeciej części?
Tak, trzecia część rodzinnej sagi warszawskiej, czyli kontynuacja „Maryli i Debory” oraz „Cienia Debory” już powstaje, jest bardzo zaawansowana. Magdalena Mosiężna - mam nadzieję - wybaczy, że to ujawniam. Kiedy się ukaże? Nie mogę podać żadnego terminu. Nie chcielibyśmy, żeby autorka czuła jakąkolwiek presję z naszej strony. Dla nas zawsze najważniejsza jest jakość, a w efekcie satysfakcja czytelnika i samego autora.
3 listopada 2022, Książka zamiast kwiatka
|