JanKa. Wydawnictwo i...
WYDAWNICTWO REDAKTORNIA PORADNIA DTP SPRZEDAŻ KONTAKT
 
 
 
KSIĄŻKI
AUTORZY
WYWIADY
RECENZJE
GALERIA
LINKI
- zobacz -
RECENZJEWYWIADYFRAGMENTZAMÓW

Urszula Stokłosa

NIEBOŻĘTA


Wyszeptany dramat
Dać głos tym, którzy głosu nie mają! Czy jest to jeszcze możliwe w świecie przekrzykujących się besserwisserów, z których każdy uważa, że ma sto procent racji? Mówić szeptem i być wysłuchanym! Czy da się jeszcze tak napisać powieść i ją wydać?
Tak, Urszula Stokłosa porwała się na niemożliwe. Osiągnęła cel o tyle, że jej Niebożęta ruszają właśnie świat. Czy go podbiją?
Gdyby chcieć się wczuć w projekcje bohaterów, można by mieć wątpliwości. Taki na przykład Brat nie dość, że w dziecięcych marzeniach widzi siebie jako śmieciarza (a nie choćby pilota, jak Oluś, czy fotomodela), to jeszcze najwyraźniej nie zależy mu na tym, by te pragnienia ujawniać; kapitalna pierwsza scena książki od razu wprowadza w klimat i różnorakość ludzkich postaw. Ortograficzna podwójność bohatera (w powieści pojawia się jako Brat i brat), podobnie jak podwójność lub kłopoty z imionami innych postaci, oznacza nie tylko kłopoty z tożsamością. Pokazuje, że decydują relacje. Rodzony brat Buły (Nadziei-Marty), jest Bratem dla pozostałych (Kasi-Serduszka i Olusia-Paciorka). Jego koleżanka z pracy, która z nim od czasu do czasu sypia z braku stałego partnera, w zasadzie też nie używa imienia Bożydar-Bożko. Bo czy - według dominujących w naszym świecie standardów - kogoś może interesować, co kryje się za tak dziwacznym imieniem i co sprawiło, że rodzice tak mu dali na chrzcie? Co innego, gdyby Bożydar zginął w drodze na K-2, zarąbał pięcioosobową rodzinę czy wygrał główną nagrodę w Milionerach i gdyby jeszcze informację o tym polubiło kilka milionów na fejsie, insta czy tik-toku.
Bożydar może w najmniejszym stopniu wspina się na palce, by dosięgnąć ideałów wykreowanych w socialach, ale też w jego losie jest ten sam co u innych rodzaj napicia między nieśmiałymi marzeniami a spełnieniem. Być może to niewyznana miłość do Kasi- Serduszka decyduje o tym, że do krwi obgryza skórki przy paznokciach, a może nie bardzo mu pomaga uwolnić się od stresów spanie z Moniką, która go po przyjacielsku tuż po seksie wysyła do specjalistów, od dermatologa poczynając, a na psychologu kończąc. Opowiadacz pozostawia te kwestie w zawieszeniu, a nagłe jąkanie się Bożka w śmieszno-smutnej scenie porady może być spowodowane zarówno kłopotami ze znalezieniem koszulki, widokiem kształtnych piersi Moniki, ale też jej naukawymi opiniami rodem z Wikipedii. Wrażliwość czytelnika to rozstrzygnie.
Urszula Stokłosa jest niewątpliwie mistrzynią w takim operowaniu szczegółami w opisie, które jednocześnie malują tło i wydobywają z niego człowieka z jego słabościami, sposobem myślenia, lękami, a ostrość widzenia nie pozostaje w sprzeczności z subtelnością w sugerowaniu tajemnicy (patrz wywiad). Udaje się to zarówno w kreacji bohaterów i ich pokawałkowanych, ale spójnych logicznie i psychologicznie losów, jak i w konstruowaniu zasadniczej fabuły, sięgającej od narodzin do śmierci głównego z nich. Metoda jest ta sama. Brutalny obraz śmierci Jaśka i wyglądu po niej (smród, sina twarz, plama w kroczu, świadcząca o tym, że puściły zwieracze) kontrastuje z podziwianą elegancją za życia (przywożone z zagranicy alkohole, lśniące buty, złoty ząb, wytworny kapelusz i jasna marynarka), ale nie jest to kontrast prostacki dzięki technice sytuacyjnego kolażu, angażującego do współpracy wyobraźnię czytelnika.
To prawda, że czytelnik będzie miał przyjemność proporcjonalną do tej, jaką przeżywa, czytając swój własny świat. Wielką, jeśli przywykł do samodzielnej interpretacji, zastępowania pochopnej oceny cierpliwą kontemplacją: nie zirytują go bardzo subtelne napięcia między reliktami języka, dawnymi obyczajami a współczesnymi snobizmami, przeskoki czasowe i ciepło-ironiczne modyfikacje standardowych codziennych sytuacji. Takie na przykład zwykłe mycie okien, oglądanie świata zza firanki czy robienie listy zakupów stają się w Niebożętach tyleż realnym opisem banalnego w swej powtarzalności życia, co psychicznym portretem współczesnego człowieka; i nie tylko młodego, i nie tylko prowincji. I duch czasu, randkowe spotkanie według przepisu wujka Google'a - banał, a jaki symptomatyczny!
Ten człowiek Stokłosy nie ma w sobie nic z herosa. Trzęsie się od dotknięć świata jak osika na wietrze. Łowi okruchy sympatii innych, a jego własne uczucia są jak namiastka latawców, czyli foliowe torebki, które - z upodobaniem i z braku lepszych możliwości - wprawiają w ruch Buła i Brat; przepuszczają przecież promienie słońca i odrywają się od ziemi w podmuchach wiatru, ale uciechę udaremnić może kilkanaście kropli zwykłego deszczu.
Świat półproduktów, namiastek, rzeczy przecenionych, o tymczasowym przeznaczeniu, projektów niedokończonych, zagrożonych potencjalną katastrofą kształtuje i zarazem odzwierciedla w powieści stosunek do życia - pełen niedowierzania, niepewności i lęku. Widać to w losach wszystkich niebożąt, najmocniej może u Kasi-Serduszka, która roztaczała wyraźny zapach truskawek, wyeksponowanych na okładce.
Już jej dziecięce marzenia - o byciu żoną inżyniera - dowodzą, że godzi się na światło odbite, pozycję „przy”, „dla”, nie fantazjuje o autonomii. Bywa nawet, że jej profesjonalne sprzątanie domu przed przyjazdem z zagranicznej pracy ojca kończy się kompromitacją: jego spojrzenie pada na brudne od zacieków szyby, sprofanowane przez nieprzewidziany kwietniowy deszcz, zanim matka zdąży zaciągnąć firankę. A owo „zaciąganie firanki”, zasłony milczenia, obowiązuje w wielu innych, daleko ważniejszych sprawach - sprawach życia, miłości, śmierci.
Piszę znów o drugorzędnych szczegółach, a nie o wątku głównym, z dwóch zasadniczych powodów.
Nie tylko dlatego, żeby - po pierwsze - nie odbierać przyjemności tym czytelnikom, którzy zwykle przewracają kartki gnani napięciem dramatycznych zdarzeń. Tak, opisane w Niebożętach wypadki mają w sobie także grozę, ale Urszula Stokłosa - w odróżnieniu od pisarzy nurtu eksponującego ją w nazwie - nie epatuje skandalicznością. Ważniejsze są dla niej półtony i niuanse niż krzyk. Zdecydowanie wybiera półuśmiechy zamiast rechotu. Być może kryje się za tym i przekonanie - to po drugie - że choć w świecie pełno jest cierpienia i wynaturzonego zła, warto łowić to, co daje radość. Ona jest trwalszą podwaliną życia.

NIEBOŻĘTA | JanKa

PRZYŚLIJ TEKST
NOWOŚCI