Usłyszeć niewidzialne
Życie jest jak pisanie: dodaje się dzień do dnia jak słowo do słowa. „Się” w poprzednim zdaniu ma swoją wagę; przenicowane przez Heideggera, podkreśla znikomość świadomości, bieg według utartych schematów. Takoż w życiu, jak i w pisaniu? Takoż na wszystkich etapach?
Doświadczenie mówi, że stopień kontroli człowieka jest zmienny, zależy od charakteru Poszczególnego Istnienia, że zagadam Witkacym. A też młodzieniec zwykle działa bardziej spontanicznie niż starzec, jędrna młódka odważniej niż krucha babuleńka; zwykle, nie zawsze.
A jeśli pisanina udaje mówienie? Podkreśla tym samym rolę przypadku, przejęzyczeń i błędów, których nie można już wygumkować? Radykalne rozmijanie się parol z langue może oznaczać wykolejanie się pojedynczych słów, jeśli zechcą być jak najbliższe zdyszanemu współczesnemu życiu. Może zaburzać rytm zdań. A co ze zdarzeniami? Czy one też podlegają swoistym liftingom, nabierają kolorytu od Photoshopa? Co zatem z prawdą?
Pokrętny wstęp do rekomendacji Rubi nie oznacza, że powieść jest zakalcem. Przeciwnie, wchłania się ją jak dobrą piosenkę, jest naturalna. Damian Jankowski konstruuje jednak przemyślną, choć wiarygodną, pułapkę na czytelnika. Zapisuje taką wielogodzinną opowieść z „życia wędrówki na połowie czasu” i to na połowie w podwójnym sensie, nie tylko znanym z Boskiej Komedii czy Smugi cienia. Narrator zbliża się do czterdziestki, a wraca BlaBlaCarem z pogrzebu przyjaciela-rówieśnika. Takie okoliczności muszą zmieniać koloryt postaci i faktów. Ważne się staje nie to, co było, lecz co i jak musi być opowiedziane. Co ma usłyszeć pewna kobieta za kierownicą, która urodziła się w tej samej miejscowości. Co ma usłyszeć czytelnik/świat?
A ma usłyszeć w pierwszym rzędzie o niewielkim kręgu krewnych i przyjaciół. O wujku Olku-gadule. O babci Wandzie, której wątek mógłby być ozdobą każdej rodzinnej sagi. O ojcu dentyście i melomanie, złożonym jakby z dwóch nieprzystających połówek, istniejących w krytyczno-kochającym oku syna. O mamie i cioci, uzupełniających się w codziennych utarczkach z krnąbrnymi facetami, których - jak niesfornych dzieciaków w piaskownicy - trzeba nieustannie przywoływać do porządku. No i o Kamilu.
Tak, Kamilowi należy się zdanie puentujące akapit. On jest przyjacielem-rówieśnikiem, którego się pogrzebało. W nim widzi SIĘ odbicia swoich zalet i wad. Widzi się je zabarwione jego własnymi przywarami i przymiotami, jego nietypowym, choć też słodko-gorzkim losem istoty nielubiącej ludzkiego zgiełku, ale kochającej pojedynczego człowieka. Widzi SIĘ, bo każdy i każda z nas ma lub powinien/na zadbać o takie lustro, żeby zaglądać do niego kontrolnie.
Jest jeszcze jedna postać - Obecna/Nieobecna, wyeksponowana w tytule. Ta dziewczyna bardziej niż inni bohaterowie opowieści, jakoś odpisani z życia, urodziła się z tęsknoty i z kultury.
To nie przypadek, że jej imię pochodzi od piosenki The Rolling Stones Ruby Tuesday, bo w tym momencie bezimienny narrator opowieści nabiera cech Damiana Jankowskiego, krytyka, kochającego tyleż literaturę, co muzykę i film. Ale to nie przypadek również, że ta postać z piosenki ma w kulturze swoją siostrę-brata Ruby Thursday (Thursday Rubinstein), superzłoczyńcę występującą/ego w amerykańskich komiksach wydawnictwa Marvel Comics, o którym/ej niejeden polski fan muzyki Stonesów i Beatelsów może nawet nie wiedzieć; albo i nie chcieć wiedzieć. Jakby nie chciał eksploatować w sztuce najciemniejszych tonacji zła.
Ale marzenie ma swój rewers. Spełnienie bywa pełne goryczy, to wiemy z doświadczenia, więc przed spełnieniem mimowolnie w nie całkiem uświadomionym lęku często uciekamy. Jak narrator Rubi, nasz brat bliźniak. Autor Rubi też to wie. Sam z siebie, a może i od swoich mentorów, mistrzów literatury, filmu i muzyki: Iwaszkiewicza, Myśliwskiego, Miłosza, Ogrodnika, Marczewskiego i innych (wspomina o tych powinowactwach w rozmowie).
Tak to maleńka książeczka Damiana Jankowskiego utkana jest z nitek linków, które prowadzą w różne zakamarki życia i kultury. Niektóre były już wielekroć oświetlane, ale ona jest taką osobistą latarką młodego autora, pasującą - dodajmy - do niejednej ręki. Ciekawe, że nawet jeśli oświetla drobnostki, to wydobywa z ich chwiejnego cienia kwestie kardynalne. Każe myśleć, czym jest życie, czym jest szczęście. Czym jest miłość, kobiecość, męskość i ich wzajemna relacja? I dlaczego największą zagadką życia bywa śmierć?
Ta chwiejność, to drganie obrazu ludzi i zbudowanego świata jest chyba najważniejszą cechą stylu autora. A rodzą się one w rytmie żywego meandrującego języka, w rytmie raz pogodnej i spokojnej, raz ostrej tonacji. I w rytmie przemyślnie pozostawionych luk. Subtelna zmienność wyostrza słuch, pomaga usłyszeć to, co jest niewidzialne, co niewypowiadalne.
|