JanKa. Wydawnictwo i...
WYDAWNICTWO REDAKTORNIA PORADNIA DTP SPRZEDAŻ KONTAKT
 
 
 
KSIĄŻKI
AUTORZY
WYWIADY
RECENZJE
GALERIA
LINKI
RECENZJEWYWIADFRAGMENTZAMÓW

Grzegorz Kopiec

CZAS POKUTY


ISBN 978-83-62247-64-6

Cena 37.00

Stron 388

Format 205x145

Oprawa miękka ze skrzydełkami

Premiera 26 lutego 2019


Późny sierpniowy wieczór; izba przyjęć Wojewódzkiego Szpitala Neuropsychiatrycznego w Lublińcu - i on, mężczyzna, który odzyskuje świadomość w obcym dla siebie miejscu. Nie pamięta, jakie wydarzenia doprowadziły go do tej placówki, nawet własnego imienia. Na przekór próbom racjonalnej oceny sytuacji staje się świadkiem wydarzeń niepojętych, nadprzyrodzonych. Zjawa o imieniu Skarbimira pomaga mu zajrzeć w głąb siebie i odzyskać utracone wspomnienia. Sięgając pamięcią wstecz, dowiaduje się o rzeczach przyjemnych, idyllicznych, jak wakacyjny wyjazd z narzeczoną w Bieszczady, i osobliwych, wręcz przerażających, jak tajemnicze uprowadzenie jego ukochanej Agnieszki czy seria nagłych i brutalnych samobójstw oraz morderstw. Szybko staje się jasne, że stoi za tym uwolnione Zło, próbujące wykorzystać głównego bohatera.
Poruszająca powieść o miłości, stracie, nadziei i poświęceniu; o nietopniejącej żądzy zemsty mimo upływu wieków; o pełnej grozy przygodzie, magii i klątwie, która musiała odczekać swój czas - czas pokuty - by ponownie znaczyć.
Od autora:
Dzieciństwo spędziłem na terenie szpitala psychiatrycznego w Lublińcu - nie jako pacjent, ale lokator jednego z usytuowanych tam mieszkań zakładowych; mama była sanitariuszką. Nie bałem się pensjonariuszy, traktowałem ich jak sąsiadów, jak codzienność. Niektórych nawet lubiłem. Być może byli mi pierwszymi kolegami i koleżankami? Epizod ten poniekąd tłumaczyłby, dlaczego motyw zakładu psychiatrycznego stał się tak istotny w moim debiucie powieściowym. I jeszcze jeden fakt: pierwsze słowa „Czasu pokuty” powieści zostały napisane w poczekalni tamtejszej izby przyjęć.

Patronat medialny:

(...)
Blask, który wyrwał go z otchłani, pojawił się tak nagle jak ciemność, w której chwilę wcześniej utonął. Zmrużył powieki przed napierającą jasnością, próbując określić swoje położenie. Znał to miejsce. Było ono jednak zupełnie inne od tego, w którym być powinien. Od tego, w którym za czymś gonił.
Siedział na ziemi, oparty o wrzynające się w plecy przęsło ogrodzenia. Na rysującą się naprzeciw panoramę składała się wąska asfaltowa droga z kilkoma usytuowanymi za nią domami jednorodzinnymi. Po jego stronie nie było żadnych zabudowań. Rosło za to kilka drzew. Cichych i nieruchomych.
Namacał ręką czoło i zdał sobie sprawę z tego, że głowa jest cała. Nawet najmniejszego skaleczenia. Ból także mu nie doskwierał. Nie wiedzieć czemu stwierdzenie tego faktu nie zrobiło na nim specjalnego wrażenia. Był może nieco zaintrygowany, ale to wszystko. Wstał. Odwrócił się i dopiero to, co zobaczył, sprawiło, że zamarł z przerażenia. Cofnął się o krok, pojmując w mig, dlaczego okolica wydała mu się znajoma. Przed nim, między drzewami, stały oświetlone złowieszczą łuną cerkiew i krypta. Chmiel!
Pierwsze, o czym pomyślał, to jak wydostać się z tego diabelskiego miejsca. Nie miał pojęcia, jak się tu w ogóle dostał, mógł zapomnieć o znalezieniu jakiejkolwiek sposobności powrotu do... Gdzie Agnieszka?! - usłyszał w sobie wrzask. Chyba, że to...
- Taaak, Karoluuuu - dobiegło go stłumione i przeciągłe zawodzenie znikąd i zewsząd jednocześnie. Rozejrzał się, ale nikogo nie zauważył.
- To ty? - zapytał spokojnie, choć był niemal sparaliżowany ze strachu.
- Taaak. Pooodejdź dooo mnieeee. - Głos kołysany nieistniejącym wiatrem wciąż nie pozwalał się zlokalizować.
- Ale gdzie?
- Wieeesz dooobrzeee, gdzieee.
W głowie pojawiła się myśl tak oczywista, że aż śmieszna.
- Taaaak - usłyszał potwierdzenie swych przypuszczeń, nim zdążył cokolwiek wykrztusić.
Jedno, czego nie można było w tym momencie powiedzieć o Karolu, to że wiedział, co zrobić. Nigdy jeszcze tak bardzo nie wahał się przed podjęciem decyzji. I choć miał pod ręką ogrom argumentów, żeby nie słuchać tego bezcielesnego głosu, to ostatecznie zwyciężyła zwykła ludzka ciekawość. Podszedł do furtki i pchnął ją, oczekując przenikliwego skrzypnięcia, które powitało ich, jego i Agnieszkę, podczas poprzedniej wizyty. Cisza jednak nie została zmącona najcichszym piśnięciem. Zbliżywszy się do kamiennej krypty ukrytej przed światem, stanął w progu drewnianej wiaty, jakby czekał na dalsze instrukcje. Czy dziś też powierzchnia twojego grobowca posłuży nam za komunikator? Zastanowił się. I choć w innych okolicznościach rozbawiłby go ten sytuacyjny żart, to teraz nie było mu do śmiechu, tym bardziej że wokół krypty tlił się jasny płomień.
- Jestem - powiedział bardziej dla zmącenia gęstniejącej ciszy aniżeli z chęci nawiązania kontaktu.
Czekał. Przedłużające się milczenie utwierdzało go w przekonaniu, że musi chodzić o inną lokalizację. Przez dłuższą chwilę nie działo się nic, co upewniłoby go, że jest we właściwym miejscu, postanowił więc wejść do cerkwi. Nim oderwał wzrok od krypty, umieszczone na niej znaki cyrylicy zmącił jakiś ruch. Jakby jej powierzchnia drgnęła albo zafalowała. Sytuacja się powtórzyła i Karol pojął, że granitowa płyta, dotychczas zwarta i niewzruszona, zachowała się niczym galareta, która lada chwila ma się rozpłynąć. Przyjrzał się jej uważniej i dostrzegł zbliżającą się z głębi ludzką sylwetkę, jakby wierzchnią część płyty stanowiło lustro wody. Zjawisko było tak nielogiczne, że zaintrygowany nim nie pomyślał nawet, że coś może mu grozić.
Nie czekał długo, gdy na środku granitowego bloku zaczęły miarowo rozchodzić się równomierne okręgi, jak po powierzchni spokojnego stawu, którą zmącił osiadający na tafli jesienny liść. Karol wpatrywał się jak zahipnotyzowany, gdy w miejscu, na którym skupił wzrok, pojawił się bliżej nieokreślony kształt. Nieokreślony tylko przez krótką chwilę, w następnej sekundzie rozpoznał w nim ludzką głowę. Nim zdążył jakkolwiek zareagować, zobaczył przed sobą kobietę, choć nie była to kobieta w zwykłym tego słowa rozumieniu. To była... Zjawa? Duch? Jakkolwiek to nazwać, domyślał się, że to właśnie Skarbimira. Znieruchomiał. Nogi wrosły mu w ziemię, jakby miał pozostać więźniem tego miejsca na wieki. Tak jak ona była więźniem tej krypty. Ona, czymkolwiek była. Postać zawieszona w próżni, nie dotykająca stopami swego grobowca. Unosiła się w powietrzu, niczym wisielec na gałęzi starego dębu. Niewyraźna mara o niekwestionowanych kobiecych kształtach. Było jednak coś, co przykuwało wzrok mężczyzny - ogromna dziura na wysokości klatki piersiowej, przeszywająca postać na wylot; otwór częściowo zasłaniany medalionem zawieszonym na jej szyi.

CZAS POKUTY | JanKa

PRZYŚLIJ TEKST
NOWOŚCI