JanKa. Wydawnictwo i...
WYDAWNICTWO REDAKTORNIA PORADNIA DTP SPRZEDAŻ KONTAKT
 
 
 
KSIĄŻKI
AUTORZY
WYWIADY
RECENZJE
GALERIA
LINKI
- zobacz -
RECENZJEWYWIADYFRAGMENTZAMÓW

Joanna Bartoń

KATAR DUSZY


Szelma spętana
Dawno tyle myśli nie przeszło mi przez głowę, jak przy okazji pracy nad Katarem duszy. Bo też Joanna Bartoń ma wyjątkową umiejętność wyrzucania z kolein. Próby takie podjęła w drugiej i trzeciej książce, napisanych jednak w dużym skrępowaniu, a pięścią między oczy trafiła już w debiucie.
Felieton premierowy zatytułowałam wtedy Jak balsam i jak trąd, a odnosił się on do języka Do niewidzenia, do niejutra. Powinnam może ten tytuł przy czwartej powtórzyć, tyle że Katar duszy stawia wyzwania jeszcze większe i trochę innego typu. Napięcie między biegunami, które zwyczajowo ujmuje się jako kulturowy konflikt między sacrum a profanum, został tu przedstawiony jako egzystencjalny, w dodatku w sposób, który mógłby prowokować do oskarżenia o bluźnierstwo. Mógłby, gdyby bluźnierstwo było jeszcze w naszej zdesakralizowanej kulturze możliwe.
A nie jest, jak było w czasach Mickiewicza III części Dziadów (czy - jeszcze - Rafała Wojaczka). Z kilku co najmniej powodów. Po pierwsze - napięcia o charakterze religijnym są wstydliwe i jako takie spychane w prywatność, choć jest miejsce na publiczne wyznania dotyczące płci. Po drugie - język, którym zwykło się w Polsce wyrażać potrzeby religijne, ukształtował się dawno, jako styl oficjalny, jest więc niewyobrażalnie skonwencjonalizowany, przez co - jak by może powiedział Marian Pilot - nieżywy. A skoro jest nieżywy, nie obchodzi nikogo, rytualne formuły można albo powtórzyć (tylko w kręgu wyznawców), albo sparodiować (tylko w kręgu wojujących ateistów szyderców). Od dziesiątków lat, a ostatnio zwłaszcza, kręgi te nie mają ze sobą wiele wspólnego. A na pewno się nie komunikują w sposób cywilizowany, co najwyżej - żeby powiedzieć w stylu Bartoń - łapią się kompulsywnie za kudły.
Koncept powieści na wiarygodne przedstawienie zasygnalizowanego wyżej napięcia polega na tym, że narratorką Kataru duszy jest nawrócona pisarka o wyjątkowo rozbuchanym libido, które określa jej tęsknoty i czyny. I - co akurat pozostaje w ścisłym związku ze sobą - ma problemy natury psychicznej (jak wspomniany Wojaczek). O szczegółach fabuły i akcji nie będę jednak pisać, mają one w jakimś sensie charakter pretekstowy, ale - to zachęta dla czytelnika mniej ambitnego - smakowity. Istotą jest rama książki, czyli to, co stanowi dziennik intymny, w którym Anna Hipner zwierza się ze swoich problemów, ze sobą i światem, przy czym część z nich generuje czytana przez nią, komentowana i tworzona literatura.
Nie przypadkiem owa pisarka ma wyraźnie (choć przekornie) określony iloraz inteligencji - tak, by rozpoznawała dziejowe wiatry, ale też posługiwała się wszechwładnymi stereotypami i podlegała, nie całkiem uświadomionemu może, ciśnieniu kultury, czyli naszego mentalnego istnienia na forum publicznym. Jej Bóg na przykład ma cechy jak z dziecięcego katechizmu, mimo że nawróciła się jako dorosła i ma przewodnika duchowego otwartego na jej bunty i na jej język (w tym ów symboliczny radykalny gest, który niejednemu katolikowi nie zmieści się w wyobraźni).
Czy ten Bóg Anny Hipner ma cokolwiek wspólnego z Bogiem Joanny Bartoń, nie śmiem osądzać. Radzę też (dobrotliwie!) Szanownemu Czytelnikowi powstrzymać takie zapędy, autorka wszak wyraźnie eksponuje na skrzydełku książki, że stosuje zabiegi beletryzacji, czyli nadaje treściom głębszym charakter łatwiejszy, lżejszy, tak by dotarły do odbiorcy mniej na nie przygotowanego i ich spragnionego. Kosztem, który musi ponieść, może być uproszczenie, które najmocniejszy ślad odciska na fabule.
Faktem jest, że wszystkie dialogi między Anną a księdzem Michałem, a zwłaszcza te dotyczące seksu, miłości i ciała skrzą się humorem, a jednocześnie dotykają najważniejszych kwestii, z którymi zmaga się Kościół katolicki i które stają się niemałą częścią problemów instytucji; bywa, że i wyznawców, pragnących autonomii i spójności własnych myśli i czynów, a żyjących w rozdarciu.
Nie może zaskakiwać, że w powieściach Joanny Bartoń uosabiają je przede wszystkim kobiety. Noszą one różne imiona, ujawniają się w narracjach pierwszo- lub trzecioosobowych, ale łączy je namiętne pragnienie życia pełnego, czerpania z niego przyjemności wszelakiej, intelektualnej i zmysłowej, potrzeba wolności w podejmowanych decyzjach. Jednocześnie cierpią, odczuwając dotkliwie niewidzialne pęta. Czasem - jakby za karę - same je sobie nakładają, czasem opresję tworzy klasyczne sartrowskie spojrzenie innego (jak się dzieje w Niskorosłej), czasem utrwalone (ale i uwewnętrznione) oczekiwania i obyczaje grup i środowisk. W takiej szelmie - jak ten typ określiła w rozmowie sama Joanna - dodam, szelmie spętanej, wszystkie emocje nieustannie buzują niczym dobry, wstrząśnięty nieodpowiedzialnie, zakwas, i raz po raz zrywają korek konwencji (że posłużę się prostacką metaforą).
Wspomniana rama w formie dziennika intymnego, w którym bohaterka poddaje myślówie nie tylko fakty z życia spętanej szelmy, ale też jego opisywanie i odczytywanie, nie jest jedyną różnicą między Katarem duszy a wcześniejszymi utworami. Otóż, w życie szelmy dramatycznie wkracza los, a ona ten fakt wprawdzie interpretuje tak, jakby trzymała w rękach dzieła Eliadego (jest przecież erudytką, wciąż żyjącą i w realu, i w kulturze), zastanawiając się, co jest winą ludzi, a co Boga; i jaki w związku z tym jest ów Bóg. Księgi zbójeckie dotąd stanowiły dla niej normę, punkt odniesienia, rodzaj uniwersum, a czasem źródło „durnej dumy”, jeśli porównała się z ich bohaterkami. Uspołeczniały i alienowały na przemian, koiły i kąsały - w zależności od przeżywanych zderzeń ze światem. Teraz nagle pojawia się pytanie: czy stać się mogą nieważne, zejść na margines życia realnego? Czy może - o zgrozo! - nie dadzą punktu podparcia? I czy nieważne może stać się samo pisanie, dotąd podstawa jej egzystencji?
Również namiętności, których roli w życiu nigdy nie ośmieliłaby się kwestionować, zdają się przygasać, a tłumi je całkowicie wysublimowana, choć żarząca się wciąż uparcie staroświecka, oddzielona od erosa, miłość.
Tak to znów Joanna Bartoń, i w kreacji bohaterów, i w budowaniu fabuły, i w posługiwaniu się językami okazuje się jednak pisarką paradoksalną.

Janina Koźbiel



KATAR DUSZY | recenzje | JanKa

PRZYŚLIJ TEKST
NOWOŚCI